Architekt na węglu
Z HISTORII KONIŃSKIEJ KOPALNI
Choć o górnictwie nie miał bladego nawet pojęcia, został pierwszym po wojnie dyrektorem polskiej już Kopalni Węgla i Fabryki Brykietów Morzysław-Marantów. Nie była to jednak nominacja aż tak bardzo zaskakująca, jak by z pozoru mogło się wydawać. Ignacy Felicjan Tłoczek nie był bowiem postacią anonimową.
Swoje urzędowanie nowy szef przedsiębiorstwa zaczął od ściągnięcia do pracy polskiej załogi kopalni z czasów okupacji. „W pierwszych dniach lutego przyjechał do Mieczysławowa bryczką w dwa konie Ignacy Tłoczek i po krótkiej rozmowie na temat odłowienia kopalni i uruchomienia urządzeń, jakie pozostawili Niemcy, prosił mnie, abym tu pracował, i ja się zgodziłem. Skoro się zgodziłem, dał mi polecenie, aby zorganizować straż przemysłową w kopalni. Trudno było ich zwerbować, bo żadnych wynagrodzeń nie było.” – napisał we wspomnieniach Antoni Szulczyński.
Tymczasem poziom wody w kopalnianym wyrobisku stale się podnosił i zaczynał być już groźny. „Wreszcie poszło w ruch osiem pomp - dzień i noc, bezustannie, byle zdążyć przed odwilżą, bo inaczej cała praca na nic. Osiem pomp, dziesięć osób załogi, budowle porozrzucane na obszarze równającym się rozległości Warszawy; jedyny środek lokomocji to własne nogi.” – opisał plastycznie sytuację Ignacy Tłoczek.
Kolumbowie w kopalni
O ludziach, z którymi przyszło mu uruchamiać odkrywkę, Ignacy Tłoczek napisał po latach tak: „W lutym 1945 roku rodził się i utrwalał w pamięci bohater nowych czasów, rozpinający zgrabiałymi na trzaskającym mrozie palcami sieć przewodów wysokiego napięcia, wyciągający pompy, zanurzony po pas w lodowatej mazi, zawieszony na rusztowaniach, tkwiący na zagrożonym posterunku, świadomy celu, spokojny, opanowany, przejęty wolą wytrwania. Widzę ich wszystkich tak, jakby to było dziś. A przecież ci ludzie nie otrzymywali wówczas wynagrodzenia, mieli własne rodziny, gospodarstwa i dość swoich kłopotów. Tacy to byli ówcześni, dziś już legendarni Kolumbowie.”
A jedyną szansą na zdobycie pieniędzy, którymi można by zapłacić załodze, była sprzedaż węgla, na który czekały między innymi olejarnia (stamtąd dostali pasy transmisyjne do wytwarzającej prąd lokomobili z cegielni) i elektrownia w Koninie (nie piszemy starym, bo wtedy jeszcze nie było nowego). Dyrektor Stanisław Kozłowski zorganizował ręczne wydobycie odkrytego już węgla. W czerwcu 1945 r. pozyskiwano w ten sposób ponad 100 ton surowca opałowego dziennie. Węgiel woziły trzy ciągniki: jeden złożono z dwóch już nieczynnych i przeznaczonych przez Niemców na złom, a drugi przyprowadził ze sobą z Niemiec jeden z nowych pracowników. Uruchomiono nawet, pozostawiony przez Niemców stary, wycofany już z użytku samochód ciężarowy, napędzany... węglem drzewnym.
Sejf otwarty granatem
To były działania doraźne, a przecież celem strategicznym było uruchomienie brykietowni, której mury wprawdzie stały, ale wyposażenie nie zostało nawet do końca rozpakowane, o montażu nie wspominając. - Nieznane były założenia procesu technologicznego zespołów ani ich poszczególnych ogniw. Jakieś papierzyska wyłonione z błota po obmyciu i po sklejeniu zawierały wzmiankę, że w Poznaniu w alei Marcinkowskiego znajduje się filia koncernu brunatnego węgla – napisał we wspomnieniach Ignacy Tłoczek.
Z wyprawą po dokumenty trzeba było jednak czekać na wyzwolenie Poznania, co nastąpiło dopiero 23 lutego. Wysłannicy konińskiej kopalni na pierwsze piętro budynku wchodzili po drabinie, bo klatkę schodową zburzyły pociski. - Sejfy rozpruł ktoś wcześniej granatem, na półkach leżały w nieładzie grube teczki z aktami o tajemniczej zawartości, budzące jednak iskrę nadziei. Nie było czasu na ich wertowanie, pośpiech zmuszał nas do działania na ślepo. Po krótkiej chwili papiery znalazły się w podstawionej pod okna ciężarówce, a po kilku godzinach na podłodze w naszym lokalu biurowym w Morzysławiu.
Pogoda bywa kapryśna – kliknij teraz i sprawdź prognozę, żeby nie dać się jej przechytrzyć!