Gestapowiec kazał mu zostawić chleb, „bo bardziej przyda się kolegom z celi”
KONIŃSKIE WSPOMNIENIA
Ustawiano ich po kilkoro nad krawędzią rowu i strzelano z pistoletów w tył głowy, po czym na ich miejsce przyprowadzano następnych. Ofiar egzekucji, jaką Niemcy urządzili 10 listopada 1939 roku za konińskim parkiem, było ponad pięćdziesiąt, więc odgłosy wystrzałów słyszane były w całym niemal mieście przez kilka godzin.
Inaczej niż we wrześniu, kiedy Niemcy zmusili do oglądania kaźni Aleksandra Kurowskiego i Mordechaja Słodkiego około trzysta mieszkanek i mieszkańców Konina, egzekucję z listopada widzieli tylko nieliczni świadkowie. Ich relacje są pełne sprzeczności i niekonsekwencji zarówno co do liczby zamordowanych jak i samego przebiegu wydarzeń. Dopiero po konfrontacji z innymi informacjami śledczy Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu IPN i jej poprzedniczek ustalili podstawowe fakty.
Zostaw to futro
Jednym z najistotniejszych i najbardziej wiarygodnych źródeł były zeznania Tadeusza Anteckiego (jego wspomnienia spisał i opublikował w książce „Wspomnienia konińskiego adwokata” Jacek Wiśniewski). Wieloletni członek tutejszej palestry zapamiętał, że tego dnia w więzieniu pojawiło się kilku gestapowców w towarzystwie tłumacza.
Przybysze polecili otworzyć wszystkie cele i wyciągnęli listę z nazwiskami. Każdy z wyczytanych wychodził na korytarz i ustawiał się obok pozostałych. „Kiedy otwarto naszą celę, gestapowiec spojrzał na papier i powiedział: „Hrabia von Kwileki!” – zapamiętał Tadeusz Antecki. Wyczytany wstał i sięgnął po swoje futro.
- Kwilecki, zostaw to futro. Tobie nie będzie już potrzebne” - powiedział do niego gestapowiec.
Inny więzień chciał zabrać ze sobą bochenek chleba, ale i jemu polecono go zostawić. Niemiec stwierdził, że chleb bardziej przyda się kolegom z celi. „Wtedy zorientowaliśmy się, że dzieje się coś naprawdę złego” – wyznał autor wspomnień.
Będzie się pięknie zgadzać
Niezwykle cynicznie potraktowali gestapowcy tłumacza, którym był jeden z więźniów, były komendant posterunku policji w Kleczewie Franciszek Borowski. „Pamiętam, że Borowski paradował po więzieniu z Krzyżem Żelaznym na piersi. Order ten otrzymał, służąc w armii pruskiej podczas pierwszej wojny światowej. Zapewne sądził, że tak ważne odznaczenie uratuje mu życie” – domyślał się Tadeusz Antecki. „Kiedy kolumna wyczytanych więźniów ustawiła się już na korytarzu, okazało się, że było ich 46 a miało być 47. Borowski powiedział, że można jeszcze raz sprawdzić. Jeden z gestapowców spojrzał w spis i stwierdził z ironią:
- Panie Borowski, po co się pan będzie fatygował ponownym sprawdzaniem, proszę po prostu stanąć na końcu kolumny i wszystko się będzie pięknie zgadzać”.
Mamy swój kanał nadawczy. Dołącz i bądź na bieżąco!