Mieczysław Kwilecki - ostatni właściciel majątku Gosławice
KONIŃSKIE WSPOMNIENIA
Tylko jesienią i zimą, kiedy na drzewach nie ma liści, można jeszcze zobaczyć między gałęziami niszczejące mury dawnego dworu Kwileckich w Malińcu. Większość jadących w tym miejscu ulicą Przemysłową kierowców nawet nie zdaje sobie sprawy że przejeżdżają właśnie przez dawny dworski park.
O wspólnych z bratem psotach opowiedział Stefan Kwilecki we wspomnieniach, które spisał, nie wiedząc, że już po jego śmierci ukażą się drukiem za sprawą córki Magdaleny. Wprawdzie opisał figle popełniane przez młodych Kwileckich podczas pobytu braci na wakacjach u stryja w Grodźcu, ale opowieść pokazuje możliwości nastolatków, którzy latem 1939 r. mieli 14 (Stefan) i 12 (Kazimierz) lat.
Rykoszety na stawie
„Te stawy, a w nich ryby i żaby odegrały dużą rolę w różnych moich psotach. Stryj pozwolił mi i mojemu bratu Kazikowi na tępienie żab, ponieważ wyjadały rybią ikrę. Polegało to na tym, że polowaliśmy na nie: Kazik z wiatrówką, a ja z moim flowerem kaliber 6 mm, który dostałem w poprzednim roku za zdanie egzaminu wstępnego do I klasy gimnazjum. (...) Pamiętam, że szybko znudziła mi się ta zabawa. Wymyśliłem nową. Pewnego gorącego dnia zauważyłem, że w jednym ze stawów pływają wielkie karpie. To była zwierzyna godna takiego myśliwego jak ja. Niestety nie wiedziałem, że kulka wystrzelona pod bardzo ostrym kątem do powierzchni wody odbija się od niej. Jak pamiętam, nie postrzeliłem nikogo rykoszetem, ale musiałem postraszyć, bo sprawa doszła do stryja, który wezwał mnie na dywanik, zarekwirował flower, a gdy się wydało, że te rykoszety powstały na skutek moich łowów na karpie matki, jeszcze dostałem pasem.
Wobec powyższych sankcji trzeba było znaleźć sobie inną rozrywkę: było to po święcie morza, na które została specjalnie skonstruowana tratwa z dwóch metalowych beczek po benzynie, połączonych pomostem. W czasie święta tratwa była udekorowana girlandami i na niej przygrywała orkiestra. Po święcie zawładnęliśmy nią. Postawiliśmy maszt i pod żaglem ze starego prześcieradła zaczęliśmy żeglować po stawach.”
Oschły i despotyczny
„Ludzie pamiętający panów na Malińcu wspominają hrabinę Kwilecka jako dobrą, łagodną kobietę, pomagającą zawsze w potrzebie” – napisała Elżbieta Wąchnicka-Chwaliszewska. „Hrabiego Kwileckiego pamiętają zaś jako człowieka oschłego, despotycznego, czasami wręcz niesprawiedliwego.”
Niezbyt sympatyczny portret właściciela gosławickiego majątku wyłania się również ze wspomnień jego syna, który opisał zaobserwowany latem 1939 r. incydent: „Był to czas żniw, gorące lato. Z odległego o blisko 15 km folwarku w Licheniu przyszła delegacja pracowników, tak zwanych dniówkowych, upomnieć się u Ojca o jakąś niewypłaconą przez miejscowego rządcę należność. Od rana siedzieli przed gankiem, ale Ojciec nie wyszedł do nich. Byłem właśnie u Ojca w gabinecie wraz z administratorem. Nie wiem, o czym rozmawiali, ale w pewnym momencie Ojciec, siedząc w fotelu, zapytał go: - Czy oni tam jeszcze są? - Na odpowiedź twierdzącą Ojciec ze śmiechem powiedział: - A niech sobie dojrzewają. - Zrobiło to na mnie takie wrażenie, że do dziś to pamiętam!”
Separacja
Towarzyszące początkom małżeństwa poczucie szczęścia i harmonii z biegiem czasu uleciało. Po czternastu latach małżeństwa Maria Róża zabrała dzieci z Malińca i zamieszkała w majątku rodziców w Pilczycy, a w 1936 r. przeprowadziła formalną separację. Hrabia Mieczysław Kwilecki został w Malińcu sam, natomiast jego żona zamieszkała po pewnym czasie wraz z dziećmi w wynajętej willi w Rabce, utrzymując się z turystów, którym oferowała wolne pokoje.
Pogoda bywa kapryśna – kliknij teraz i sprawdź prognozę, żeby nie dać się jej przechytrzyć!