W Polaneksie nie mogli otwierać okien z powodu pyłu z brykietowni
KONIŃSKIE WSPOMNIENIA
W połowie 1975 roku Konin stał się stolicą nowego województwa (więcej na ten temat w artykule „Województwo konińskie było większe od Warszawy, Krakowa i Łodzi”), więc łatwiej było o decyzję budowy nowej siedziby dla konińskiej filii Polaneksu. W pierwotnych planach miał to być parterowy budynek, sięgający do torów kolejowych, z bezpośrednim wjazdem z wiaduktu, który został wybudowany... dopiero w tym roku. Plany jednak zmodyfikowano i zdecydowano się na kilkupiętrowy gmach o powierzchni 11 tys. m kw. – ponad dziesięciokrotnie większej od dotychczasowej. Tymczasem w miejscu budowy znajdowało się dwadzieścia jeden posesji, których mieszkańców trzeba było wywłaszczyć (więcej na ten temat w artykule „Kilkunastu rodzinom zabrano domy, żeby wybudować Konwart”).
Cegły spod Słupska
Wreszcie w październiku 1977 roku główny wykonawca wszedł na plac budowy. Akurat kiedy w kraju zaczął narastać kryzys, wywołany między innymi zbyt „szerokim frontem inwestycyjnym”, jak można było przeczytać w ukazujących się wówczas gazetach. Bo inwestycjami nie rządził rynek, tylko decyzje urzędników o przydzieleniu funduszy oraz materiałów budowlanych. Na budowie brakowało na przykład cementu, choć w konińskiej przesypowni był, ale firma budująca nową siedzibę Polaneksu nie miała na niego przydziału. Brakowało też cegieł, które sprowadzano aż spod Słupska. Potrzeba ich było 250 tys. sztuk, a producent dostarczył tylko 20 tys.
Ponieważ według planu budowa miała trwać dwa lata, pod koniec 1979 roku do Polaneksu zaczęły zgłaszać się pracownice, dla których miało się znaleźć miejsce w nowym gmachu. Żeby je pomieścić, firma przejmowała kolejne pokopalniane budynki: niegdyś tymczasowe mieszkania a nawet byłą remizę kopalnianej straży pożarnej, gdzie nabierały doświadczenia absolwentki szkoły przyzakładowej.
Nawet zimą panował upał
Ponieważ krojownia i zespoły szwalnicze mieściły się w barakach od strony ulicy Gajowej, a wykańczalnia przy ulicy w którą się skręcało po przejechaniu prawie pół kilometra w stronę Malińca, a zakład nie miał własnego transportu, panie musiały pieszo taszczyć dość ciężkie paczki. – Czasami się rękę podniosło i jakiś kierowca nas podwoził ten kawałek – wspominała Marianna Kaszuba w filmie dokumentalnym „To był piękny zakład”, który powstał sześć lat temu w Amatorskim Klubie Filmowym „Muza” w Koninie (można go obejrzeć w naszym portalu).
Warunki pracy nie spełniały żadnych norm. Baraki były zbyt niskie, żeby zamontować wentylatory, więc na przykład w wykańczalni, gdzie pracowały maszyny prasowalnicze, nawet zimą panował upał nie do wytrzymania. Z kolei latem nie można było otworzyć okien, ponieważ natychmiast wdzierał się przez nie węglowy pył z brykietowni. Nie mówiąc już o tym, że nie było gdzie pomieścić absolwentek szkoły przyzakładowej, których z roku na rok przybywało.
Szafki wozili tydzień
W całym 1979 roku wyprodukowano 1,8 mln szt. koszul, po 9 tys. dziennie.
Sprzedaj swój rower po sezonie i zyskaj dodatkowe miejsce, a przy okazji gotówkę na nowe hobby!