Po wojnie Bielaj zabijał polskich żołnierzy strzałem w tył głowy
KONIŃSKIE WSPOMNIENIA
W miarę postępu śledztwa postać Zygmunta Bielaja stawała się coraz bardziej tajemnicza i coraz więcej pojawiało się pytań, na które podejrzany udzielał sprzecznych odpowiedzi.
Aleksander E. zeznał, że w wyniku długich rozmów razem z Bielajem (na zdjęciu obok w polskim mundurze), który posługiwał się wtedy innym nazwiskiem (E. nie potrafił sobie przypomnieć jakim) postanowili sami coś zarobić.
W tym celu w lipcu 1945 r. pojechali w stronę Sochaczewa i zatrzymali samochód. – Iwan kazał kierowcy jechać w stronę lasu widocznego z szosy – zeznał E. – W lesie zatrzymał wóz i polecił kierowcy wysiąść. Sam też opuścił wóz i poszedł za kierowcą w stronę lasu, a ja zostałem przy wozie. Po jakimś czasie wrócił ale sam. Co zrobił z kierowcą, nie wiem.
Pieniędzmi ze sprzedaży samochodu się podzielili, a kilka dni później znów pojechali na szosę do Sochaczewa. Tam zatrzymali przejeżdżającego motocyklistę, którego Bielaj zastrzelił podczas rewizji. Ofiarą był 37-letni Czesław Strykowski, obrońca Warszawy z 1939 r., który w lutym 1945 r. wrócił z oflagu w Woldenbergu. Jego żona zapamiętała, że to było w sobotę, 4 sierpnia 1945 r.: - Umówiliśmy się z mężem, że pojedziemy do jego ciotki, zamieszkałej w Lesznie, żeby spędzić u niej niedzielę. Zgodnie z planem ja pojechałam wraz z córką Bożeną pociągiem i już tam miałam czekać na męża, który przyrzekł zjawić się koło 16-tej. Czekaliśmy z posiłkiem, żeby siąść razem do stołu...
Po 25 latach znaleźli świadków
Następnego dnia w ich domu zjawiała się kobieta ze „Społem”, w którym Strykowski był zatrudniony, z pytaniem, dlaczego nie zgłosił się tego dnia do pracy. Obie doszły do wniosku, że mógł ulec wypadkowi, pojechały więc na szosę, którą najprawdopodobniej przejeżdżał służbowym motorem z przyczepą. Po drodze zaczepiły dwóch chłopców na rowerach. Powiedzieli, że półtora kilometra dalej widzieli zabitego mężczyznę. - W nieżyjącym mężczyźnie rozpoznałam męża – opowiedziała po latach Janina Strykowska śledczym, zbierającym materiały przeciwko Zygmuntowi Bielajowi. - Zwłoki ułożone były w poprzek drogi polnej twarzą do góry. Wyglądało to tak, że jakiś motocykl czy samochód przejechał po mężu, bo z jednej i drugiej strony ciała były ślady pojazdu, a na ubraniu znalazłam piach.
Śledztwo było prowadzono bardzo skrupulatnie, więc wywiadowcy pojechali na wskazany przez Strykowską odcinek drogi. Mimo że od tamtych wydarzeń minęło ponad ćwierć wieku, mieli nadzieję znaleźć żyjących jeszcze świadków. Chodzili od domu do domu i pytali o ludzi, zamieszkałych tu od czasu zakończenia wojny. Kilka osób przypomniało sobie żołnierza, którego trzech umundurowanych mężczyzn prowadziło do lasu. Jeden z nich bił go i kopał, a potem jeździł po nim motocyklem.
Szukasz pracy? Kilkaset aktualnych ofert znajdziesz w naszym serwisie ogłoszeniowym.