Skocz do zawartości

Masz ważną informację? Prześlij nam tekst, zdjęcia czy filmy na WhatsApp - 739 008 805. Kliknij tutaj!

LM.plWiadomościZygmunt Bielaj starannie ukrywał swoją prawdziwą twarz

Zygmunt Bielaj starannie ukrywał swoją prawdziwą twarz

KONIŃSKIE WSPOMNIENIA

Dodano:
Zygmunt Bielaj starannie ukrywał swoją prawdziwą twarz

Kiedy 5 marca 1971 prowadzący dochodzenie oficer milicji stawiał Zygmuntowi Bielajowi pierwsze zarzuty, nie miał jeszcze pojęcia, z kim tak naprawdę ma do czynienia. Dopiero po pewnym czasie światło dzienne ujrzała zupełnie inna twarz podejrzanego o popełnienie jednej z najbardziej zagadkowych zbrodni w historii polskiej kryminalistyki.

Pisarz zbagatelizował narzekania jednego z bibliotekarzy na cieknący w jego placówce dach, co dało Bielajowi pretekst do wysmażenia sążnistego listu otwartego, opublikowanego następnie przez Gazetę Poznańską. „Diabli mnie brali (wybaczcie moją szczerość), gdy widziałem Was na naradzie, jak w sposób demonstracyjny rozczytywaliście się w gazecie, względnie rozmawialiście z sąsiadami w czasie, kiedy bibliotekarze żalili się na ciężkie warunki pracy.” – napisał.

Przyznał się do szantażu

Publikacja wywołała skandal i awanturę, stając się tym samym dla Zygmunta Bielaja trampoliną do dziennikarskiej kariery. Zaczął wtedy budować dom przy ulicy Grodzisko, co wymagało sporych pieniędzy, dużo większych niż wynagrodzenie terenowego dziennikarza. Przy budowie zaczął więc hodować pieczarki, a wobec niepowodzenia przerzucił się na brojlery, a następnie króliki. Kiedy go zatrzymano, twierdził, że ma ich w klatkach ponad sto sztuk, a hodowla przynosi mu około 12 tys. zł miesięcznego dochodu.

To była oczywista, bardzo łatwa do zweryfikowania nieprawda. W rzeczywistości miał wtedy w banku ponad ćwierć miliona długu. Sam się zresztą w swoich wyjaśnieniach zaplątał, tłumacząc rzekomą sprzedaż maszyny do pisania, na której sporządził żądania okupu, koniecznością zdobycia pieniędzy na życie. Bo Zygmunt Bielaj od chwili zatrzymania powtarzał śledczym, że to musi być jakieś nieporozumienie. Dopiero skonfrontowany z zeznaniami osób, w tym własnych córek, które widziały maszynę do pisania marki Mercedes w ich domu w drugiej połowie 1970 r., przyznał się do napisania listów z żądaniami okupu.

Żony mu nie uprowadziłem

Milicjanci z Komendy Głównej, którzy prowadzili sprawę, szybko zorientowali się, że mają do czynienia z nieprzeciętnym przeciwnikiem i do przesłuchań przygotowywali się niezwykle starannie. Oprócz zeznań w sprawie maszyny do pisania, okazali mu również jego własne pisma do instytucji, z którymi współpracował, datowane już po maju 1970 r., kiedy to miał ją jakoby sprzedać komuś na rynku Łazarskim w Poznaniu za 1900 zł.

Ale miesiąc po zatrzymaniu, podczas konfrontacji z mężem porwanej lekarki, Zygmunt Bielaj pokazał, że nie zamierza poddać się bez walki. Kazimierz Kamiński natychmiast rozpoznał w nim mężczyznę, który 5 czerwca 1970 r. zapukał do drzwi jego domu, pytając o jego żonę i z którym następnie Stefania Kamińska wyszła rzekomo na wizytę do chorego dziecka. Jak zapisano w protokole, mężczyzna rozpoznał go „po budowie sylwetki, wzroście jako niższego ode mnie, krępej budowie ciała, barczystości w ramionach (...) na podstawie budowy głowy, a zwłaszcza jej kwadratowej budowy, rozbieganych ciemnych, niespokojnych i nieprzyjemnych oczach. Nadto po charakterystycznej wymowie różniącej się od normalnej wymowy języka polskiego”.

Zygmunt Bielaj starannie ukrywał swoją prawdziwą twarz
Potwierdzenie
Proszę zaznaczyć powyższe pole