Sprawca porwania szantażował zamożnych mieszkańców Konina
KONIŃSKIE WSPOMNIENIA
„Pańskie nazwisko znalazło się już na liście gangsterów” – list zawierający ten groźnie brzmiący komunikat przeczytało w pewne środowe popołudnie pięciu zamożnych mieszkańców Konina - dwóch lekarzy, właściciel kwiaciarni, krawiec i malarz – z których każdy był posiadaczem własnego domu i samochodu, co w roku 1970 uchodziło za oznaki luksusu.
Wprawdzie nikomu nic się nie stało, ale od chwili otrzymania owych listów życie szantażowanych mieszkańców Konina uległo radykalnej zmianie. – Do tej pory mój ojciec każdego wieczoru robił z doktorem Pałysem obchód Konina, jak to żartobliwie nazywali – pamięta Zbigniew Winczewski. - Jeśli byłem na miejscu, wyruszaliśmy w kierunku szkoły muzycznej, naprzeciwko której mieszkał doktor Pałys. Dalej szliśmy już w trójkę i przy kościele ewangelickim skręcaliśmy w stronę parku, a po spacerze wzdłuż Warty, wracaliśmy do domu. Kiedy przyszły te listy, to wszystko się skończyło. Wciąż się wzajemnie kontrolowaliśmy - jeśli ktoś wyszedł, to sprawdzaliśmy, czy doszedł, czy dotarł do pracy, do domu.
Maszyna użyta przez porywacza
Po drugim liście zapadła długa cisza, co sugerowało, że miał rację Stefan Tomaszewski, widzący w autorze czy też autorach listów amatorów łatwego zarobku, a nie groźnych gangsterów. Konińscy dochodzeniowcy woleli jednak dmuchać na zimne i na wszelki wypadek wysłali wszystkie listy do grafologa w poznańskiej komendzie wojewódzkiej. I okazało się, że mieli rację, bo wnikliwe badania wykazały, że konińskie listy były pisane na tej samej maszynie, na której sporządzono żądanie okupu za lekarkę, porwaną na początku czerwca 1970 r. w Płocku: „Cechy konstrukcyjne czcionek maszyny dowodowej, występującej w listach anonimowych, otrzymanych z Konina, odpowiadają cechom czcionek występujących w listach anonimowych, skierowanych do Kazimierza Kamińskiego" – napisał ekspert.
A to stawiało sprawę konińskich anonimów w zupełnie nowym świetle. Stefanię Kamińską, szanowaną w Płocku ponad sześćdziesięcioletnią lekarkę, wywabiono z domu 5 czerwca 1970 r. pod pretekstem wizyty u dziecka w pobliskim Brwilnie. Kilka dni później na jej adres przyszło żądanie zapłaty za jej życie 300 tys. zł. Mimo kilkukrotnych wyjazdów w wyznaczone przez porywaczy miejsce, do przekazania pieniędzy nie doszło, a lekarka nie wróciła do domu. Śledztwo utknęło w martwym punkcie na kilka długich miesięcy. Koniński ślad dawał nadzieję na wyjaśnienie tej zagadki. Więcej o okolicznościach porwania Stefanii Kamińskiej i negocjacjach z szantażystą przeczytają Państwo za dwa tygodnie w następnym odcinku Konińskich Wspomnień.
Robert Olejnik
Przy pisaniu artykułu korzystałem z książki Wilhelminy Skulskiej „Bez skrupułów”. Polecam też zbeletryzowaną wersję tej historii, jaką jest wydana niedawno powieść Jacka Ostrowskiego „Ostatnia wizyta”. Za udostępnienie zdjęć dziękuję Zbigniewowi Winczewskiemu.
Mamy swój kanał nadawczy. Dołącz i bądź na bieżąco!