Dynamit pod torami i pająk zamiast koparki, czyli kopalnia w opałach
KONIŃSKIE WSPOMNIENIA
Inny problem występował zimą podczas mocnych mrozów, kiedy torowisko przymarzało do podłoża. Wypróbowanym sposobem było palenie ognisk, ale raz spróbowano odstrzelić torowisko dynamitem. Pechowo ktoś pomylił się w obliczeniach i podłożono zbyt dużo materiału wybuchowego, czego rezultatem było ciągnące się na dwustu aż metrach gruzowisko z poskręcanych szyn i podkładów kolejowych. Do przenoszenia torowisk używano również, pozbawionych wieżyczek, czołgów T-34, znanych z serialu „Czterej pancerni i pies”.
Prostowniki z Mediolanu
GZUT nie był jedynym rodzimym produktem, który nie sprawdził się w surowych warunkach konińskich odkrywek. W 1958 roku w Lokomotivbau Elektrotechnische Werke (LEW) w NRD zakupiono pierwszych szesnaście elektrycznych lokomotyw towarowych. Nie wiem, czy wciąż są eksploatowane, ale jeszcze całkiem niedawno ciągnęły składy z węglem. Kiedy pisałem na ten temat artykuł, używano ich już tylko w dwóch krajach poza Polską: w Niemczech i Chinach. Kiedy na początku lat sześćdziesiątych przygotowywano się do uruchomienia odkrywki Pątnów, zakupiono polskie lokomotywy parowe typu „Śląsk”. Szybko okazało się, że nie są w stanie podołać stawianym im zadaniom i w późniejszych latach były stopniowo wycofywane.
Z wdrażaniem niemieckich lokomotyw wiąże się jeszcze jedna historia opowiedziana przez Stefana Włodarczyka. Po ich sprowadzeniu do Polski okazało się, że są zasilane napięciem 1200 V, dwukrotnie wyższym od stosowanego do tej pory. 600-woltowe prostowniki produkowała dla kopalni firma z Łodzi, która podjęła się również wykonać te na 1200 V. Jednak dostarczone przez nich urządzenia nie zdawały egzaminu i kierownictwo kopalni pilnie szukało rozwiązań, które pozwoliłyby wznowić normalną pracę na odkrywce. Wreszcie latem 1957 r. dyrektor Stanisław Hwałek i Stefan Włodarczyk pojechali do Mediolanu po zapasowy prostownik, który miał tę zaletę, że można go było przesuwać w miarę postępu robót z miejsca na miejsce.
– Na miejscu porobiliśmy wszystkie próby i wróciliśmy do Polski – pamiętał Stefan Włodarczyk. – Ale problem rozwiązały dopiero prostowniki z PKP. Ministerstwo komunikacji elektryfikowało wtedy główne szlaki kolejowe w Polsce i złożyło duże zamówienie w NRD na takie właśnie prostowniki. Jak się okazało, one odpowiadały naszym wymaganiom i kolej kilka sztuk nam odstąpiła. Wtedy wreszcie ruszyła trakcja i wszystko zaczęło jako tako chodzić.
Tony kłopotów
Swoistą pamiątką i potężnym kłopotem po zarzuconych planach budowy w Koninie wielkiego kombinatu chemicznego, który miał przerabiać węgiel brunatny nie tylko na brykiety ale również na półkoks i – między innymi – benzynę, były wielkie prasy no nowej brykietowni, która nigdy nie ruszyła.
- W 1953 r. przyszły do nas tony, całe góry dokumentacji niemieckiej – opowiadał mi Stefan Włodarczyk. – Oprócz mnie posadzono przy niej inż. Jerzego Jatczyńskiego, mechanika po szkole poznańskiej, bo obaj znaliśmy dość dobrze język niemiecki. Ciągle w niej grzebaliśmy, zapoznawaliśmy się z nią, bo to wszystko było dla nas nowe. Dyrektor Śniegoń poganiał nas, żeby już zamawiać urządzenia, ale jak tu zamawiać na takich szkicach? Żadna fabryka by tego nie zrobiła, bo nikt w Polsce nie wiedział na przykład, co to jest wytlewanie.
Tymczasem ministerstwo ponaglało i samo zaczynało składać zamówienia, między innymi na prasy Apfelbecka dla brykietowni.
- Przyszło to niewypróbowane, bez żadnej dokumentacji – wspominał Stefan Włodarczyk. - Potężne żeliwne korpusy, bardzo ciężkie – jeden ważył parę ton a kompletna prasa, gdy ją się zmontowało, nawet kilkanaście.
W styczniu 1954 roku na posiedzeniu Państwowej Komisji Planowania Gospodarczego podjęto decyzję o rezygnacji z budowy kombinatu i wykorzystaniu konińskiego węgla jedynie do produkcji brykietów i spalania w elektrowni, która miała zostać wybudowana w Gosławicach. Po kombinacie zostały tylko stosy bezużytecznej dokumentacji i prasy Apfelbecka, które były przekleństwem kopalnianego magazynu przez kilka następnych lat.
1942 czy 1945?
Na koniec winien jestem jeszcze czytelnikom wyjaśnienie owych ponad osiemdziesięciu lat istnienia konińskiej kopalni, o których wspomniałem na początku tekstu. Kłóci się to z doniesieniami innych autorów, którzy piszą, że jeśli wydobycie skończy się za rok, to kopalnia nie doczeka osiemdziesięciolecia. Otóż Kopalnia Węgla i Fabryka Brykietów Morzysław-Marantów, jak nazywała się tuż po wojnie Kopalnia Węgla Brunatnego „Konin”, faktycznie powstała dopiero w lutym 1945 roku. Osiemdziesiąta rocznica tego wydarzenia minie więc dopiero w lutym 2025 roku. Ponieważ uważam, że nie możemy ignorować oczywistego faktu, że kopalnię zaczęto budować w 1942 roku, posługuję się tą datą dla oznaczenia początku naszego zakładu górniczego.
Pogoda bywa kapryśna – kliknij teraz i sprawdź prognozę, żeby nie dać się jej przechytrzyć!