Czy słoń leśny może stać się symbolem Konina... zamiast konia?
KONIŃSKIE WSPOMNIENIA
O koniu, który ocalił piastowskiego księcia, wiemy tylko tyle, ile przekazuje legenda. A wielki słoń leśny żył tutaj naprawdę, czego dowodem jest wyeksponowany w konińskim muzeum niemal kompletny szkielet nieszczęśnika, który utopił się w bagnie ponad sto tysięcy lat temu.
Od kilku tygodni przypominamy o słoniu leśnym, którego szczątki w lutym 1984 roku odkryła koparka zbierająca nadkład na odkrywce Jóźwin. Szkielet jest wyjątkowy, bo zachował się w bardzo dobrym stanie, dlatego od lat pozostaje najcenniejszym obiektem Muzeum Okręgowego w Koninie.
Potwór z bagna
Ponieważ kilka dni temu minęło dokładnie czterdzieści lat od dnia, kiedy Grzegorz Nowak i Kazimierz Kordylasiński dostrzegli jakieś duże kształty wystające ze skarpy, z której koparka zbierała nadkład, warto przypomnieć okoliczności towarzyszące temu wydarzeniu.
- Widząc tak potężne kości (fot. 1-8), myśleliśmy, że to jakiś potwór – wspominał ćwierć wieku później Bronisław Włodarczyk, wtedy kierownik robót górniczych odkrywki Jóźwin, którego jako pierwszego zawiadomiono o znalezisku. - Było to w czasie, kiedy do łączności wykorzystywaliśmy krótkofalówki i właśnie tą drogą zawiadomiono mnie, że na pierwszym poziomie nadkładowym koparka SchRs 800 (fot. 9) natrafiła na jakieś kości. Szybko wskoczyłem do gazika, zabrałem po drodze kierownika oddziału, a był nim pan Jerzy Olejniczak, i pojechaliśmy prosto pod koparkę. Zatrzymaliśmy maszynę. Uruchomiłem działające w tamtym czasie instytucje, żeby się szybko zjawiły na odkrywce.
Człowiek z kością
Do przenoszeniu kości zaangażowano między innymi pracowników brygady zajmującej się wulkanizacją przenośników taśmowych.
– Akurat nie mieliśmy wtedy nic do roboty, więc wzięli nas do przenoszenia tego wszystkiego do samochodu – usłyszałem sześć lat temu od Józefa Durki, który został uwieczniony na jednym ze zdjęć z wielką kością na ramieniu (fot. 10).
Przez kontrast z drobną postacią niosącego ją człowieka ta akurat fotografia najlepiej ilustruje rozmiary prehistorycznego zwierzęcia i dlatego też stała się najczęściej chyba publikowanym symbolem znaleziska. Józef Durka pracował w kopalni od września 1974 r. Zaczynał od Jóźwina i z tej odkrywki przeszedł w 1999 roku na emeryturę, choć zdążył w tym czasie poznać niemal wszystkie odkrywki konińskiej kopalni.
Mamut a może dinozaur
Kości zostały najpierw złożone w dyspozytorni.
- Szpachelkami skrobali, mówili, że mamuta znaleźli – opowiadał mi Józef Durka.
Jeszcze tego samego dnia na miejscu pojawili się Krzysztof Gorczyca i Mirosław Ciesielski z konińskiego muzeum. Część kości tkwiła jeszcze w skarpie, kiedy następnego dnia archeolodzy przystąpili do dokładnych badań.
- Warunki atmosferyczne, a szczególnie groźba mrozu, który mógł spowodować rozsadzenie wilgotnych kości, wymusiły szybkie tempo prac wykopaliskowych – pamięta Krzysztof Gorczyca. - Brak czasu na konieczne przygotowania spowodował, że niezabezpieczone odpowiednio ciosy w pół godziny po odsłonięciu popękały i rozsypały się. Nie udało się również wydobyć w całości odsłoniętych fragmentów czaszki, które uległy połamaniu.
Masz ważną informację? Prześlij nam tekst, zdjęcia czy filmy na WhatsApp - 739 008 805. Kliknij tutaj!