Za dowcip o martwym dziecku zostali skazani na grzywnę
KONIŃSKIE WSPOMNIENIA
Jeśli komuś nie odpowiadały warunki podróży po torach, mógł skorzystać z oferty spółki pana Kuznowicza, który ogłaszał w Głosie Konińskim, że „dla udogodnienia klijentelji samochód nasz kursuje pomiędzy Koninem i Kaliszem od dnia 1-go listopada. Będzie odchodził z Konina do Kalisza o godz. 8-ej rano, z Kalisza do Konina o godz. 4-ej pp.”. Koszt podróży nie został w ogłoszeniu podany.
Krzyże się pochyliły
W tamtym czasie Konin podnosił się nie tylko po wielkiej powodzi, ale wciąż jeszcze – podobnie jak cały wyzwolony z okupacji i zaborów kraj – budował infrastrukturę niezbędną dla funkcjonowania niepodległego państwa. 11 października Głos Koniński donosił, że tego samego dnia odbędzie się w mieście uroczystość poświęcenia kamienia węgielnego pod budowę siedmiooddziałowej szkoły powszechnej. Poinformował też, że dla realizacji tej inwestycji miasto zaciągnęło kredyt w wysokości 15 tys. zł.
Z kolei dwa tygodnie później można było na tych samych łamach przeczytać list jednego z czytelników, który pytał, „jak długo jeszcze stać będzie w Koninie rudera byłej cerkwi?”.
„Stan jej przedstawia się groźnie: ściany porysowane, zjedzone przez wilgoć, krzyże na obu cebulastych wieżyczkach pochyliły się dość znacznie, dachu prawie że niema. Przez szkielet belkowania przedziera się do wnętrza deszcz, śnieg itd. siejąc spustoszenie i niszcząc zupełnie materjał, który w dzisiejszych, ciężkich czasach znalazłby łatwy odbyt i pobudziłby niejednego do budowy”.
Redakcja odpowiedziała korespondentowi, że „władze miejscowe poczyniły co należy dla zabezpieczenia ludności i komunikacji przed nieprzewidzianemi wypadkami. Kompetentne osoby nawet zapewniają, że budynek sam jest jeszcze dość silny, a katastrofy obawiać się nie należy. Sprawa pozwolenia na rozbiórkę jest kwestją najbliższego czasu”.
Piwiarnie, miodarnie, garkuchnie...
Kiedy jedno było budowane, a drugie czekało na rozbiórkę, przeciętny mieszkaniec Konina troszczył się przede wszystkim o własne zaopatrzenie. Co ciekawe samorząd regulował również godziny otwarcia sklepów i wszelkiej maści placówek usługowych. I tak „wszelkie sklepy, stragany, maszyny, składy, biura, kantory oraz wszystkie inne miejsca zawodowej sprzedaży towarów w obrębie miast i gmin wiejskich powiatu konińskiego w dni powszednie winny być otwierane” od ósmej do osiemnastej wiosną i latem (od 1 marca do 1 października) i o godzinę później jesienią i zimą (od 1 października do 1 marca). „W niedzielę i dni świąteczne zasadniczo jest wzbronione otwieranie wymienionych wyżej zakładów handlowych. Wyjątek stanowią ostatnie niedziele przed świętami Bożego Narodzenia i Wielkiej Nocy”, kiedy sklepy mogą być czynne między trzynastą a osiemnastą.
Mleczarnie i kwiaciarnie można było otwierać wiosną i latem już o siódmej rano, ale za to czynne mogły być nie dłużej jak do siedemnastej, a jesienią i zimą godzinę później. Kto chciał kupić lubej kwiatek (lub mleko na kakao) w niedzielę lub święto, mógł udać się do właściwego sklepu już od siódmej rano, ale biada mu, jeśli zaspał, bo o dziesiątej kwiaciarnie i placówki z nabiałem były już zamykane. Z kolei „restauracje, cukiernie, kawiarnie, mleczarnie, piwiarnie, miodarnie, garkuchnie, bary, kuchnie publiczne, bufety, szynki, traktjernie, karczmy i gospody” otwierać można było dopiero o dziewiątej rano, ale za to dopiero na godzinę przed północą nakazane już było ich zamknięcie.
Sklep bławatny Cieplaków
Regulacji poddane były również godziny otwarcia „kiosków i budek, w których podają do wypicia na miejscu wodę sodową, wody mineralne lub napoje chłodzące i nie sprzedają innych towarów”, takoż „zakładów fryzjerskich i golarni” z zastrzeżeniem, że „czas sprzedaży towarów i otwarcia zakładów handlowych, objętych niniejszym statutem nie może przekraczać 10 godzin dziennie bez przymusowej przerwy w południe. Dobrowolne zamykanie zakładów handlowych w porze obiadowej nie uprawnia do odpowiedniego przedłużenia wzamian za to godzin otwarcia”.
Jedną z placówek handlowych, jakie funkcjonowały wtedy w rynku był sklep bławatny Stefanii Cieplak. Bławat to była dość kosztowna, błękitna tkanina jedwabna, jaką używano w średniowieczu, a z czasem nazwą tą obdarzono wszystkie jedwabie. W międzywojniu sklep bławatny oferował klientom tkaniny wszelkiego rodzaju. Wspominam tu o nim nie bez przyczyny z uwagi na osobę właścicielki, która ogłoszenie o swojej placówce dała w Głosie Konińskim z 23 sierpnia 1924 roku. Informowała w nim, że właśnie powiększyła jego asortyment „przez wprowadzenie do mojego sklepu działu galanteryjnego, a mianowicie: pończochy, skarpetki, fartuchy gotowe, rękawiczki, koronki niciane, hafty, walensjenki, wstążki, grzebienie, szczotki, lusterka, scyzoryki, nożyczki, mydła i t. p.”.
Otóż pani Stefania była matką Władysława Miłosława Cieplaka, powstańca warszawskiego o ps. „Miłek”, który brał udział w odbiciu z rąk Gestapo Jana Bytnara „Rudego” w słynnej akcji pod Arsenałem, a cała rodzina przyjechała do Konina w 1921 roku, kiedy Aleksander Cieplak został pracownikiem tutejszego starostwa. Ogłoszenie o sklepie bławatnym to kolejna mała cegiełka do gmachu wiedzy na temat życia Miłka i jego rodziny w Koninie.
Ilustracją do artykułu są zdjęcia, wykonane w marcu 1924 roku przez Zakład Fotograficzny Bronisława Pęcherskiego, którego następcą został Józef Sypniewski, rodzinne tradycje kontynuował jego syn Wojciech, a dzisiaj – kolejne pokolenie w osobach Jacka i Macieja Sypniewskich. Dziękuję im za udostępnienie zdjęć sprzed stu lat.
Szukasz pracy? Kilkaset aktualnych ofert znajdziesz w naszym serwisie ogłoszeniowym.