Czy nauczycielka może wieczorami pracować jako barmanka w kawiarni?
KONIŃSKIE WSPOMNIENIA
- Któregoś razu mieliśmy gości z Bułgarii, bo do Domu Górnika przyjeżdżały różne delegacje, i przyszedł do mnie jeden z nich i poprosił, żebym mu zaparzyła inaczej – usłyszałem od pani Marii. – Nasypał do szklanki dwie porcje kawy i zalał je wrzącą wodą do połowy szklanki. Tam tej wody prawie wcale nie było. Patrzyłam zdumiona, jak on to wypije. A oni taką właśnie kawę pili. Natomiast winko raczej było sączone, lampkę, czasem dwie. Nikt się raczej nie upijał, choć bywali i tacy, co nie poprzestali na jednej butelce i zdarzało się, że zaczynali do siebie pokrzykiwać. Wtedy wkraczałam ja i prosiłam grzecznie, żeby była cisza. A jeśli to nie pomagało, to umiałam tupnąć nogą i podnieść głos. Nie pozwalałam na krzyki. Ale to były rzadkie sytuacje.
Do kawiarni na podryw
Wejście do kawiarni (fot. 6-7) miały tylko osoby legitymujące się przynależnością do NOT lub SITG. Mówiono „kawiarnia NOT”, ale nie podlegała ona konińskiemu oddziałowi Naczelnej Organizacji Technicznej, tylko SITG, czyli Stowarzyszeniu Inżynierów i Techników Górnictwa. W sobotę i niedzielę, kiedy był największy tłok, dla nikogo innego nie było już miejsca, natomiast w dni powszednie mogły wejść do kawiarni osoby spoza tego kręgu. Ale musieli pytać „panią kierowniczkę” – jak powszechnie do Marii Werbińskiej się zwracano – o zgodę. Jeśli ktoś się źle zachowywał, nie mógł już na nią w przyszłości liczyć.
- Młodzi panowie przychodzili przeważnie po pracy na podryw, rozglądali się za dziewczynami – opowiadała mi Maria Werbińska.
Wśród osób, które zapamiętała, był wspomniany wyżej kierowca dyrektora Szlegera, późniejszy dyrektor FUGO i wojewoda koniński Edward Brzęczek, często bywał też Józef Nowicki, prezydent Konina w latach 2010-2018.
- Z czasem znałam ich wszystkich, więc nie musiałam legitymować.
Kożuszysko
Wydarzeniem był przyjazd ekipy filmowej, która na początku 1964 roku kręciła na terenie konińskich odkrywek jeden z odcinków pierwszego polskiego serialu telewizyjnego „Barbara i Jan”.
- Kobuszewskiego widziałam, ale najbardziej wbiło mi się w pamięć, że przyszedł do kawiarni w takim paskudnym kożuszysku – usłyszałem od Marii Werbińskiej. – To było taka prosta baranica, jaką można zobaczyć u pastucha na połoninie. Boże, pomyślałam, taki aktor, a tu taki zwykły kożuch.
- Kobuszewski chodził w długim, jasnym kożuchu do ziemi. To było wtedy modne – potwierdza Janusz Rogowski, który wystapił w filmie jako statysta i został wraz z kolegami zaproszony przez Jana Kobuszewskiego do NOT-owskiej kawiarni na lampkę wina. – Usiadł z nami przy stoliku i podziękował w ten sposób za pomoc w realizacji filmu. Mówił, że to taka filmowa tradycja, żeby setny klaps uczcić kielichem czegoś mocniejszego.
Złodziej zza zasłony
Bywanie w kawiarni NOT należało do dobrego tonu, a samo miejsce uważane było za elitarne. Tym boleśniej moja rozmówczyni odebrała wydarzenia, które zaprzeczały tej opinii.
- Któregoś dnia po przyjściu widzę, że okno jest otwarte, bo zasłona się rusza – opowiadała mi z przejęciem pani Maria. – I widzę, że zniknęły dwie butelki wina i chyba paczka kawy. Pewnie ktoś sobie wykombinował, że schowa się za zasłoną, taką długą do samej podłogi, która wisiała na całej szerokości ściany z oknami. Został po zamknięciu, wziął, co mu pasowało, a potem wyskoczył przez okno. Całe szczęście, że ja wszystko wynosiłam do magazynu... Byłam wściekła, że ja tu takich kulturalnych ludzi wpuszczam, a jednak... Do dzisiaj nie wiem, kto to był.
Innym razem sprzątając stoliki, Maria Werbińska zauważyła, że z jednego zniknął mały wazonik z kwiatkiem.
- Pamiętałam, kto tam siedział, więc się zawzięłam i poszłam z mężem do jego mieszkania, bo byłam ciekawa, czy dobrze myślę, że to ten człowiek – kulturalny, wykształcony pan. Zastaliśmy tylko żonę, więc mówię, że jej mąż pożyczył sobie taki ładny wazonik, bo nie śmiałam powiedzieć, że ukradł. „Powiedział, że dostał” – odpowiedziała pani. „Nie, mówię, on sobie pożyczył i bardzo proszę o zwrot, bo ja z tego muszę się rozliczyć”.
Kto zastąpił Marię Werbińską?
Z pracowników Domu Młodego Górnika Maria Werbińska najbardziej zapamiętała dwie osoby.
- Pan Mularski (fot. 8) siedział w portierni i był bardzo pomocny – wspominała moja rozmówczyni. - Kiedyś zostawiłam klucze w zamku, to przyleciał do nas do domu, żebym się nie martwiła i ich nie szukała - przyniósł mi te klucze.
Z kolei Wiktoria Kopczyńska sprzątała kawiarnię i pracowała w kuchni. Zanim wybudowano Dom Młodego Górnika, była kierowniczką hotelu pracowniczego kopalni w budynku przedwojennego syndykatu rolniczego przy ulicy Wojska Polskiego, w którym do roku 2012 mieścił się koniński Sąd Rejonowy. Mieszkała bardzo blisko kawiarni, w bloku przy ulicy Górniczej 2 i zawsze można było na nią liczyć.
Swoją przygodę z kawiarnią w Domu Młodego Górnika Maria Werbińska zakończyła w 1965 roku, kiedy zdecydowała się podjąć studia, które pozwoliły jej uczyć historii. Nie wiem, kto był jej następczynią, bo Elżbieta Jankowska przyszła do kawiarni – jak mówi - dopiero w 1969 roku. Może ktoś z czytelników podpowie?
Pogoda bywa kapryśna – kliknij teraz i sprawdź prognozę, żeby nie dać się jej przechytrzyć!