Zginął z rąk zabójców, których sam wynajął. Ofiar mogło być więcej
KONIŃSKIE WSPOMNIENIA

Do zabójstwa doszło w jednym z mieszkań przy ulicy Zakole w Koninie
Do Chodzieży obaj mężczyźni zajechali późnym popołudniem. Stanisław Ż siedział u siostry jak na szpilkach i po półgodzinie oznajmił, że jedzie do Konina. Zanim tam jednak dotarł, spotkał się z trzema młodymi mężczyznami, których zabrał ze sobą. W drodze wyjaśnił im, że chce, żeby pobili jego szwagra.
Uratowało go wahanie
Był już wieczór 16 sierpnia, kiedy podjechali na parking przed ogródkami działkowymi przy ulicy Paderewskiego w Koninie. Najmłodszy z wynajętej trójki, dwudziestoletni Adam W., podszedł do furtki działki wskazanej mu przez pana Stanisława. Na wizytę i informację obcego młodzieńca, że ktoś na niego czeka, mężczyzna zareagował zdziwieniem.
– Kto to, kobieta? – zapytał.
– Tak – usłyszał tylko w odpowiedzi.
Wiesław D. wahał się, na co się zdecydować. Na działce rodziców odbywało się małe przyjęcie towarzyskie i zabawa przy dźwiękach muzyki właśnie rozkręcała się na dobre. Widział też, że kilka metrów dalej czeka drugi mężczyzna, którego również nie znał.
– Nigdzie nie idę – odparł zdecydowanie po chwili wahania.
Wbił w niego nóż od chleba
Czterej mężczyźni pojechali na Zakole do mieszkania Stanisława. Przy kolejnej już tego dnia półlitrówce uzgodnili, że szwagrem zajmą się następnego dnia. Nazajutrz po śniadaniu opróżnili kolejną butelkę wódki i zajęli się przygotowaniami do wyjścia z domu. Niewykluczone, że dalszy rozwój wypadków był pokłosiem wrażenia, jakie na trójce najemników a szczególnie Andrzeju Ch. zrobił widok potężnej sylwetki Wiesława D. Żaden nie dorównywał mu posturą i być może zwątpili w realne możliwości wykonania zlecenia.
Cokolwiek działo się w umyśle Andrzeja Ch., faktem jest, że kiedy został w pokoju sam na sam z gospodarzem, zadał mu sześć ciosów nożem, którego wcześniej używali do krojenia chleba. Rany żołądka, szyi i serca sprawiły, że mężczyzna zmarł. Było już po wszystkim, kiedy zwabieni odgłosami krótkiej walki o życie do pokoju wbiegli dwaj wspólnicy mordercy. Początkowo zaskoczeni, szybko oswoili się z zastaną sytuacją, szczególnie kiedy zabójca wyjął z kieszeni ofiary zwitek stumarkowych banknotów.
Wybuch miał zatrzeć ślady
Obaj pomogli w zacieraniu śladów przestępstwa. Na odchodne Andrzej podpalił jeden z palników kuchenki gazowej i odkręcił trzy pozostałe. Sądził, że spowoduje to wybuch gazu krótko po ich wyjściu i zniszczenie mieszkania razem ze wszystkimi śladami, jakie jeszcze ewentualnie pozostały. Jego plan nie mógł się jednak ziścić, ponieważ wszystkie palniki zajęły się niemal natychmiast i do wybuchu na szczęście nie doszło. Właśnie w ten sposób podgrzewana była przez dwa dni kuchenna podłoga sąsiadki z góry.
Sprawcy wsiedli do mercedesa ofiary, ale pod Gnieznem wpadli do rowu, więc samochód porzucili. Policja ujęła ich po kilku dniach, a Andrzej Ch. przyznał się do swojego czynu. W sądzie zeznał, że Stanisława Ż. zabił, ponieważ się go przestraszył.
– On zrobił w moją stronę taki dryg – tłumaczył przed sądem.
Na ławie oskarżonych oprócz rzeczonej trójki zasiadła również żona jednego ze sprawców, która na polecenie męża sprzedała marki Stanisława Ż. i robiła zakupy za zdobyte tą drogą pieniądze. Zdaniem prokuratury powinna była się domyślić, że pochodzą z przestępstwa.
Są już na wolności
Pod koniec 1998 roku Sąd Wojewódzki w Koninie uznał 27-letniego Andrzeja Ch. winnym spowodowania śmierci Stanisława Ż., kradzieży jego pieniędzy i samochodu oraz próby wysadzenia w powietrze mieszkania ofiary. Skazano go w sumie na 25 lat pozbawienia wolności z zastrzeżeniem, że jego ewentualne warunkowe przedterminowe zwolnienie nie może nastąpić wcześniej jak po 20 latach odbywania kary. Sąd pozbawił go również na dziesięć lat praw publicznych. Dzisiaj jest więc już na wolności.
29-letni Sławomir K. i jego przyrodni brat Adam W. zostali uznani winnymi kradzieży samochodu i pieniędzy oraz udzielania pomocy Andrzejowi Ch. w zacieraniu śladów przestępstwa. Sławomir został skazany łącznie na pięć lat pozbawienia wolności, a Adam na trzy lata. Sąd uznał również winę żony Sławomira i skazał ja na rok pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata.
– Ja nie chcę dzisiaj źle mówić o szwagrze – mówił przed sądem Wiesław D. - W końcu to on teraz nie żyje, a nie ja.
Dziękujemy za Twoją obecność. Obserwuj nas w Wiadomościach Google, aby być na bieżąco.
Komentarze nie na temat są usuwane.