Wokół nich rosło miasto
KONIŃSKIE WSPOMNIENIA
Przez ćwierć wieku tysiące koninian przekraczało tam próg nowego życia, toteż willa Władysława Piestrzyńskiego jeszcze w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku zyskała miano pałacyku ślubów. Od swojego powstania na początku lat dwudziestych budynek i jego mieszkańcy byli świadkami powstawania nowego Konina, który wiejską willę przeniósł w środek blokowiska.
Budowniczym późniejszego konińskiego USC (fot. 1) był inż. Władysław Piestrzyński, który na początku lat dwudziestych ubiegłego wieku przyjechał do Konina objąć posadę kierownika Powiatowego Zarządu Drogowego. Najpoważniejszym przedsięwzięciem, jakie zostało zrealizowane pod jego kierownictwem, była budowa tak zwanego żelaznego mostu na zalewie Warty (dzisiaj kanał Ulgi), o czym pisałem w artykule „Wybudował żelazny most”. Jednak dom, który postawił dla swojej rodziny, stał się równie, jeśli nie bardziej, charakterystycznym elementem krajobrazu miasta, bez którego nie sposób sobie wyobrazić dzisiejszy Konin.
Hektar ogrodu
Władysław Piestrzyński zmarł niespodziewanie na zawał serca w marcu 1933 r. w wieku 49 lat, na kilkanaście miesięcy przed końcem budowy żelaznego mostu. Przed owdowiałą w wieku 37 lat Zofią Piestrzyńską stanął nagle problem utrzymania wielkiego domu i dwójki małych dzieci: 10-letniej Anny i 8-letniego Zygmunta, toteż wkrótce zdecydowała się na wydzierżawienie całego parteru okazałego domu wraz z piwnicami i ogrodem.
Bo wtedy willa była jeszcze otoczona olbrzymim ogrodem o powierzchni jednego hektara. Jego zachodnią granicę wyznaczały akacje, które do dzisiaj rosną wzdłuż alejki spacerowej, wytyczonej na krawędzi zbocza przecinającego dzisiaj skwer między ulicami Dworcową i Energetyka. Przy ostatnim od strony KDK drzewie granica skręcała w lewo i ciągnęła się mniej więcej do północno-zachodniego narożnika willi, należącej wówczas do rodziny Idzikowskich (tuż za siedzibą Sądu Okręgowego), a tam znów skręcała w lewo i dochodziła do ulicy Polnej (dzisiaj Aleje 1 Maja).
Wszystkie ubikacje mieszkalne
O tym, jak ów ogród wyglądał, może nam powiedzieć całkiem sporo zawarta pod koniec września 1937 r. umowa dzierżawy, zgodnie z którą Stefan Ludwik Walusiak obejmował na trzy lata „wszystkie ubikacje mieszkalne (tak, tak, jeszcze osiemdziesiąt lat temu słowo ubikacja oznaczało po prostu pokój - dop. RO) parteru wraz z dwiema piwnicami, budynki gospodarcze z wyjątkiem gołębnika i pomieszczenia zajmowanego przez dozorcę domu oraz cały ogród wraz z jego urządzeniami”.
Oprócz opłaty w gotówce (65 zł miesięcznie za mieszkanie i 300 zł rocznie za ogród) dzierżawca był zobowiązany dostarczać właścicielce codziennie po kilogramie czereśni i truskawek oraz do wyboru jabłek, gruszek lub śliwek „przez okres ich trwania”, pół kilograma porzeczek „w okresie ich istnienia na krzakach”, a po zbiorze dziesięć kilogramów porzeczek na przeroby, pięćdziesiąt kilogramów jabłek (pierwszego gatunku) i trzy kilogramy wiśni „na przeroby”.
Palili parkietem
Nie wiemy, czy było to jedyne źródło dochodów rodziny, ale wystarczające, by Anna dokończyła edukację w kaliskim gimnazjum (mieszkała w tym czasie u babci Zofii, matki ojca), gdzie jeszcze przed wojną zdała małą maturę. 14-letni w chwili wybuchu wojny Zygmunt, uczył się już w Koninie, a 1 września 1939 r. poszedł do trzeciej klasy gimnazjum.
Pogoda bywa kapryśna – kliknij teraz i sprawdź prognozę, żeby nie dać się jej przechytrzyć!