Stanisław Kwilecki z Grodźca zginął od strzału w tył głowy
KONIŃSKIE WSPOMNIENIA
Wraz z nabyciem majątku Grodziec Kwileccy zyskali też nową siedzibę – pałac w Grodźcu - gdzie po ślubie w 1893 r. osiadł z żoną Kazimierz Kwilecki.
Jak zeznała po wojnie Eliza Kwilecka, 25 października 1939 r. Niemcy aresztowali jej męża pod zarzutem ukrywania broni myśliwskiej. Wprawdzie po dwóch dniach zwolniono go po interwencji jednego z niemieckich właścicieli ziemskich, ale 30 października znów został osadzony w więzieniu przy ul. Wodnej w Koninie. Znalazł się w jednej celi z Tadeuszem Anteckim, który tak wspominał po latach to spotkanie: „Hrabia Stanisław Kwilecki, ziemianin, właściciel majątku Grodziec znany był z przedwojennych wystąpień do władz przeciwko ukrytym wyjazdom młodych Niemców do Rzeszy na szkolenia wojskowe. Pamiętam go jeszcze z czasów przedwojennych, gdy zajeżdżał na plac Wolności w Koninie swoją czerwoną, elegancką szewroletą i zachodził do, najlepszej w mieście, restauracji Trenklera. Hrabia był osobą powszechnie szanowaną. Mieszkanki Grodźca i okolicznych wsi potrafiły przemierzać na piechotę wiele kilometrów, by przynieść uwięzionemu panu hrabiemu wiejskie jedzenie. Pamiętam, że po otrzymaniu kolejnej paczki z żywnością hrabia aż rozpłakał się ze wzruszenia. - To jednak warto być w życiu uczciwym człowiekiem - powiedział wtedy do mnie."
W więzieniu dwa razy odwiedziła męża Eliza Kwilecka. Podczas jednego z tych spotkań usłyszała od niego, że Niemcy przygotowują podobno jakąś listę, na której jest jego nazwisko, ale nie wiedział, do czego miała służyć. Wszystko wyjaśniło się 10 listopada, kiedy razem z ponad pięćdziesięcioma innymi osobami Stanisław Kwilecki został przez Niemców zawieziony na żydowski cmentarz w Koninie, gdzie wszyscy zostali rozstrzelani.
Futro już nie będzie potrzebne
Tadeusz Antecki tak opisał tamte wydarzenia: „Tego dnia w więzieniu pojawiła się grupa kilku gestapowców. Wszystkie cele zostały otwarte, a gestapowcy wyczytywali nazwiska poszczególnych więźniów i kazali im ustawiać się na korytarzu. Zupełnie nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Kiedy otwarto naszą celę, gestapowiec spojrzał na papier i powiedział:
- Hrabia von Kwileki!
Po wyczytaniu swego nazwiska hrabia Kwilecki wstał i sięgnął po eleganckie, brązowe, futro. - Kwilecki zostaw to futro. Tobie nie będzie już potrzebne - powiedział do hrabiego gestapowiec. Więzień z celi naprzeciw zabrał ze sobą bochenek chleba. Jemu też kazano zostawić to, co zabrał. Gestapowiec stwierdził, że chleb bardziej przyda się kolegom z celi. Wtedy zorientowaliśmy się, że dzieje się coś naprawdę złego. (...) Wiadomość o rozstrzelaniu towarzyszy niedoli przyjęliśmy ze zgrozą. 10 listopada rozstrzelano między innymi właściciela fabryki Fajansów w Kole Czesława Freudenreicha i jego córkę Krystynę Alinę, Józefa Pęcherskiego - kierownika szkoły w Grodźcu, Franciszka Ograbka - kierownika poczty w Grodźcu, Franciszka Swoszowskiego - kierownika szkoły w Kleczewie, Eugeniusza Kortylewicza - podoficera rezerwy wojsk pancernych oraz jego siostrę Wandę, Mariana Kryńskiego - emerytowanego sekretarza gimnazjum w Koninie i innych patriotów."
Nie rozumiałam, co się dzieje
Jedną z ostatnich osób, które widziały Stanisława Kwileckiego żywego była 16-letnia wtedy Barbara Nowacka, która jako siostra PCK nosiła do więzienia posiłki. – Tego dnia jak zwykle poszłam rano na Wodną, żeby zanieść im śniadanie – wspomina. – Tam mi powiedzieli, żebym szła na gestapo (mieściło się w willi na rogu ulic Wodnej i Szarych Szeregów – dop. red.). Wprowadzili mnie do jednego z pomieszczeń, gdzie więźniowie z różnych cel stali z rękoma podniesionymi do góry. Dla jednego z nich miałam lek do smarowania, bo tak go pobili, że był cały granatowy, więc wsunęłam mu tę buteleczkę do kieszeni. Kwilecki zdążył do mnie tylko powiedzieć: Basiu, powiedz żonie, że to ostatnie nasze widzenie. Gestapowiec usłyszał i zagroził mi, że za chwilę mogę tu stanąć z nimi. Już się nie odezwałam, bo bardzo się przestraszyłam. Nie rozumiałam, co się dzieje. Nawet nie pamiętam, czy to śniadanie w końcu im dałam, czy wróciłam ze wszystkim na rynek (gdzie mieściła się siedziba PCK – dop. red.).
Zwłoki w pięciu warstwach
Z przeprowadzonego po wojnie śledztwa wynika, że jeszcze tego samego dnia po południu więźniów przewieziono na teren konińskiego cmentarza żydowskiego, który znajdował się przy dzisiejszej ulicy Nadrzecznej, za parkiem. Po kilku ustawiano ich nad wcześniej wykopanym dołem i zabijano strzałami w tył głowy. Podczas przeprowadzonej w listopadzie 1945 r. ekshumacji ustalono, że zwłoki ułożone były w pięciu warstwach, z których pierwsze trzy uległy całkowitemu rozłożeniu, natomiast dwie położone najgłębiej uległy zwoskowaceniu. Tylko przy niektórych odnaleziono szczątki dokumentów, które pozwoliły na identyfikację ciał, między innymi Stanisława Kwileckiego.
Pogoda bywa kapryśna – kliknij teraz i sprawdź prognozę, żeby nie dać się jej przechytrzyć!