Przez decyzje urzędników od piętnastu lat żyją jak w skansenie
Nie mogą stawiać nowych budynków, rozwijać gospodarstw, ani ich sprzedać. Nad ich głowami walczą ze sobą urzędnicy, a decyzji wciąż brak. – Od piętnastu lat żyjemy tu jak w skansenie – mówią mieszkańcy terenów przeznaczonych pod polder Golina.
By dojechać do Bobrowa w gminie Golina trzeba w okolicy Kawnic skręcić z drogi krajowej nr 92. Asfaltowa droga po jakimś czasie zamienia się w gruntowy trakt. Okolica jest piękna, lasy, pola, rozrzucone pomiędzy nimi gospodarstwa. Tych ostatnich już coraz mniej, niektóre pozostawione same sobie. Walą się domy, zarastają studnie.
Od piętnastu lat mieszkańcy Bobrowa i okolicznych sołectw są więźniami na swoich własnych gruntach. – Żyjemy tu jak Indianie w rezerwacie – mówią. Kilkunastoletnie przepychanki poznańskich i warszawskich urzędów o budowę na tych terenach polderu Golina wciąż nie przyniosły żadnych decyzji.
Zakładnicy urzędów
Początek grudnia zeszłego roku. Generalny Dyrektor Ochrony Środowiska uchylił wydaną wcześniej decyzję środowiskową dot. budowy polderu. Inwestycję chcą przeprowadzić Wody Polskie. Na powierzchni niemal 2,7 tys. ha pomiędzy Goliną, Sławskiem, Sługocinkiem i Węglewem jest teren, który może przyjąć wodę w przypadku przepełnienia się Warty, chroniąc w ten sposób m.in. Śrem i Poznań.
Budowę polderu częściowo zrealizowano w latach 80. Woda przelewa się do niego samoczynnie poprzez obniżenia w wałach, brakuje jednak narzędzi (np. jazów), by tym procesem świadomie sterować. Od kilkunastu lat trwa projektowanie i uzyskiwanie dokumentacji dla kontynuacji tej inwestycji. Samo procedowanie decyzji środowiskowej trwa już dziewięć lat. I potrwa pewnie kolejne, bo Wody Polskie po decyzji GDOŚ poinformowały, że rozważają złożenie od niej odwołania.
Urzędnicze przepychanki mają jednak realny wpływ na życie ludzi na tych terenach. Zgodnie z uchwaloną w 2010 r. ustawą ich grunty i gospodarstwa powinny zostać przez Wody Polskie przejęte pod planowaną inwestycję. Oni sami musieliby się wyprowadzić, ale dostaliby odszkodowania i mogliby rozpocząć życie w nowych miejscach. Nic takiego jednak się nie dzieje. By rozpocząć wywłaszczenia Wody Polskie muszą bowiem dysponować decyzją o pozwoleniu na realizację inwestycji. Takiej decyzji nie ma, bo wciąż nie ma poprzedzającej jej decyzji środowiskowej.
Jedni zostawili domy, inni wegetują
W objazd po Bobrowie zabiera mnie pan Waldemar, właściciel gruntu w tej miejscowości. Im głębiej wjeżdżamy, tym smutniejszy widok zastajemy. Jedno za drugim mijamy opustoszałe gospodarstwa. Walące się domy, obory, zarośnięte studnie. Pan Waldemar opowiada ich historię – stąd wyprowadzili się młodzi, ich mama póki miała siły jeszcze tu mieszkała, ale na starość dzieci wzięły ją do siebie. Dom z cegły powoli się wali. Kawałek dalej, kolejne małżeństwo, chciało wyremontować dom, rozbudować budynki gospodarcze. Nie dostali pozwolenia, zostawili wszystko, wyjechali.
Inni wegetują, trwają w zawieszeniu. Nie mogą rozwijać swoich gospodarstw, bo na terenach przeznaczonych pod polder budować nie wolno. Nie wiadomo, czy za rok, za dwa nie rozpoczną się wywłaszczenia, a każdy kolejny budynek to wyższe odszkodowanie, które musiałby wypłacać Skarb Państwa. I tak już od kilkunastu lat.
– Przyjeżdżali już wiele razy, było mówione, że zaraz ruszą wywłaszczenia i dalej nic – opowiada pani Helena.
Wraz z mężem prowadzi jedno z większych gospodarstw w Bobrowie. Mają zwierzęta, pola uprawne. Potrzebny do pracy obornik wożą taczkami. Nie mogą mechanizować gospodarstwa, bo nie uzyskają potrzebnych zgód. Fundusze unijne? Nie mają na nie szans, nikt nie da pieniędzy na rozwój gospodarstwa na terenach zalewowych.
Inni często dali sobie spokój. Walące się domy to pozostałości po nich. Można je kupić za bezcen, nikt poważny nie sprowadzi się bowiem na tereny przeznaczone pod polder. Niektórzy próbowali system obchodzić, nie do końca legalnie. Na własną rękę, bez zgód, budowali domy lub obiekty gospodarcze. Nie skończyli – przyszli urzędnicy, wlepili kary, budowy zatrzymali. Zostały niedokończone szkielety.
Zalani piętnaście lat temu
Wszyscy chcą jednego – by w końcu przestać żyć w zawieszeniu. – Albo w jedną, albo w drugą stronę – mówi pan Waldemar.
W większości już dawno pogodzili się z tym, że swoje gospodarstwa będą musieli opuścić. Pamiętają zresztą powódź z 2010 r. Woda przerwała wtedy wał przeciwpowodziowy i zalała 120 budynków mieszkalnych i gospodarczych. Ewakuowano mieszkańców Kolna, Myśliborskich i Węglewskich Holendrów oraz Sługocinka. Woda na tym terenie utrzymywała się przez ponad miesiąc. Za jakiś czas, przy kolejnej powodzi, znów mogą stracić swój dobytek.
To właśnie po tym zalaniu z 2010 r. temat budowy polderu koło Goliny przyspieszył. Uchwalona została ustawa ułatwiająca realizację inwestycji przeciwpowodziowych, rozpoczęto projektowanie. Wszystko jednak utknęło w gąszczu administracyjnych procedur.
Pan Waldemar pokazuje swoją korespondencję z Wodami Polski z 2019 r. Instytucja odmówiła mu wtedy zgody na prowadzenie jakichkolwiek działań na jego działce i wskazała, że budowa zapory w części południowo-zachodniej polderu znajduje się na liście inwestycji o najwyższym priorytecie. Miała być zrealizowana w latach 2016 – 2021. Przez cztery lata nic się nie zadziało.
Piszą interpelacje, decyzji nie ma
W sprawie polderu Golina wielokrotnie interweniowali posłowie z regionu. Już w 2006 r. o status prawny tego terenu i możliwe odszkodowania pytał poseł Tomasz Nowak. Ostatnią interpelację wystosował w październiku ubiegłego roku, jeszcze przed decyzją GDOŚ. W 2016 r. temat poruszała Paulina Hennig-Kloska, obecna minister klimatu i środowiska, której GDOŚ obecnie podlega. W grudniu interpelację wystosował Michał Kołodziejczak, odpowiedzi jeszcze nie ma.
Wszystkie te działania skutek mają jak na razie taki sam: kolejne lata oczekiwania dla mieszkańców polderu.
Do tematu budowy polderu Golina będziemy wracać.
Masz ważną informację? Prześlij nam tekst, zdjęcia czy filmy na WhatsApp - 739 008 805. Kliknij tutaj!