Inside Seaside. Festiwal, którego potrzebowaliśmy
I teraz decyzja. Nie uda się być na każdym koncercie w pełnym jego wymiarze. Trzeba się zastanowić. Trzeba wybrać.
Dla mnie pierwszy dzień był prostą decyzją: KIM NOWAK. Powrót po 11 latach. Długo kazali na siebie czekać. Kim Nowak, to fantastyczna czwórka: Bracia Waglewscy z Adamem Sobolewskim i Staszkiem Wróblem. Dwa tygodnie wcześniej wydany album „MY”. Czyli wiemy, co zaprezentują (choć były też numery z przeszłości – co nie było dla mnie oczywiste). Energia, brudne rockowe brzmienie. Już kiedyś, w recenzji przyznałam, że energia tej pyty rozświetliłaby niejedno miasto. Materiał pełen szczerości, bez zadufania. Po prostu czwórka facetów, która dobrze czuje się w swoim towarzystwie. Są prawdziwi i za to się ich uwielbia. Czujesz surowość Sex Pistols, czujesz Sonic Youth. Są różne powroty w życiu. Ten powrót, po 11 latach jest jak największa przyjemność. Pamiętam jak naście lat temu słuchałam, pewnej jesieni numeru „Chmury” z płyty „Wilk”. Brzmienie tej gitary zostało na długo w mojej głowie. Jednak panowie potrafią po 11 latach ciszy wrócić i znowu rozkochać w sobie człowieka. Idąc przy tym własną drogą, na własnych zasadach. Piękny był ten koncert. Z rozchodzącego się po koncercie tłumu, usłyszałam „dobrze, że wrócili”. Czy można o lepsze podsumowanie? Dzięki panowie!
Ten dzień u mnie to także Brodka, z którą koncertowo bardzo dawno nie miałam do czynienia. Kameleon sceny. 12 lat temu wydała Grandę. I to był jej, ostatni raz po polsku. Do 2022 roku. Do „Sadzy”. Razem z 1988, wydała album wypełniony tekstami tak soczystymi i mocnymi, niczym...z pamiętnika. Cytuję po prostu listy z życia. Listy z życia każdego z nas. Na Inside Seaside, po raz pierwszy dane mi było usłyszeć na żywo te numery. I był to niesamowite. Bo Monika, każdy z tych tekstów przeżywa na scenie. Oddaje się temu.
Tego dnia, jak typowy festiwalowicz, musiałam poddać się dylematowi, co wybrać w całości, co we fragmencie. Który koncert czy spotkanie skrócić? Nie mogłam odpuścić Możdżera. Choć na chwilę musiałam zobaczyć fragment koncertu. I powitały mnie teatralne przestrzenie Ergo Hestia Theatre Stage. Wypełnione po brzegi. Trafiam na moment – Jean Michel Jarre w wykonaniu Leszka Możdżera. Na wejściu tej przestrzeni wystawa Asymmetry by Artystyczna Podróż. I moment godny zapamiętania: t a wystawa plus t e n człowiek na scenie. Idealne połączenie. Słuchać koncertu jazzmana, oglądając dokładnie t e pracę. Cóż za kombinacja!
No i czas na nią. Jedyną taką. Girl in Red, czyli Marię Ulven. Dziewczynę ze Skandynawii, która powoduję, że scena płonie. Dziewczynę, której muzyki potrzebowaliśmy, bardziej niż nam się wszystkim wydawało. Lubię bezpośredniość i bezkompromisowość w muzyce. Poza tym, wielu czekało na jej powrót, po odwołanym koncercie, podczas tegorocznego Openera.
Dziękujemy za Twoją obecność. Obserwuj nas w Wiadomościach Google, aby być na bieżąco.