Czy nauczycielka może wieczorami pracować jako barmanka w kawiarni?
KONIŃSKIE WSPOMNIENIA
Podejrzewam, że dzisiaj odpowiedź na pytanie postawione w tytule byłaby negatywna, ale sześćdziesiąt lat temu taka sytuacja była możliwa. Może dlatego, że kawiarnia NOT w Domu Młodego Górnika w Koninie nie była pierwszym lepszym lokalem. Przeciwnie, w jakimś sensie pełniła funkcję jedynego na prawym brzegu Warty domu kultury. Nawet Jan Kobuszewski wpadł tam kiedyś na lampkę wina...
Maria Werbińska (fot. 1), bo ona była tą nauczycielką, przyjechała do Konina z mężem w 1958 roku. Od razu dostali mieszkanie w bloku przy Alejach 1 Maja 14, a więc dokładnie naprzeciwko Domu Młodego Górnika (fot. 2), który stał (i nadal stoi, tylko dzisiaj mieści się w nim Starostwo Powiatowe) szczytem do ulicy.
Podwładna własnego męża
O mieszkanie postarał się mąż pani Marii, kiedy ona zaszła w ciążę. Mieszkali wtedy i pracowali w Krotoszynie, a że oboje pochodzili z Lądu, znane im były możliwości szybkiego otrzymania przydziału na lokal dla młodego małżeństwa, które wykaże swoją przydatność dla rozwijającego się i głodnego wykształconych kadr ośrodka przemysłowego.
Jako muzyk Roman Werbiński dostał pracę w szkołach podstawowych w starym Koninie, a jak tylko oddano do użytku budynek pierwszej na osiedlu podstawówki, przeniósł się do Czwórki.
- Miał tutaj chórek dziecięcy (fot. 3) i zespół mandolinistów – wyliczała pani Maria, kiedy spotkaliśmy się jedenaście lat temu – a potem ściągnęła go do siebie szkoła górnicza. Był tam kierownikiem zajęć pozalekcyjnych i od razu został też kapelmistrzem młodzieżowej orkiestry dętej po Hieronimie Augustynowiczu Prowadził ją aż do 1990 roku.
Maria Werbińska została podwładną swojego męża i prowadziła zajęcia taneczne.
- Byłam nauczycielką zajęć pozalekcyjnych w świetlicy - uściśliła. - To były dobre lata: my młodzi, dzieci jeszcze małe, a życie wtedy było bardzo radosne.
Wydział komunikacji w kawiarni
Pracę w kawiarni Domu Górnika pani Maria dostała przez przypadek. To mogło być w drugiej połowie 1962 roku, kiedy wybrali się na drugą stronę ulicy z mężem na kawę. Kawiarnia była tam, gdzie teraz mieści się sala obsługi wydziału komunikacji Starostwa Powiatowego (fot. 4). Bufet z szafą grającą znajdował się na prawo od okien (fot. 5), a za nim stała Irena Zdulska.
- To była piękna kobieta, z imponującymi czarnymi włosami, robiła na mężczyznach ogromne wrażenie – usłyszałem od Marii Werbińskiej. - „Marysiu – powiedziała do mnie - ja się zwalniam z kawiarni, ale dyrektor Szleger zgodził się na moje odejście pod warunkiem, że znajdę kogoś na moje miejsce”. Wzięłam tę pracę, bo mieliśmy dwóch małych synków, a nauczycielom nigdy się nie przelewało. Byłam świeżo po urlopie, miałam wtedy 30 lat i jeszcze dużo energii.
Piwa nie było
Zaczęła od przejęcia bufetu od swojej poprzedniczki.
- Irena pouczyła mnie, co mam robić – usłyszałem od Marii Werbińskiej. - Tam było wino, jakieś napoje chłodzące. Piwa nie było, tylko lemoniada, woda jakaś, no i winko na pewno oraz kawa i ciasto.
Od tej pory do południa Maria Werbińska pracowała w szkole, a po powrocie do domu i jako takim ogarnięciu domowych obowiązków codziennie na godzinę siedemnastą szła do kawiarni. Ale nie na kawę, tylko do pracy. Opiekę nad dziećmi i domowe obowiązki przejmował mąż. Pracowała do dwudziestej drugiej.
- Z wyjątkiem poniedziałków, jeżeli dobrze pamiętam, bo wtedy jeździłam na zakupy. Dzwoniłam do dyrektora Pawła Szlegera, żeby użyczył mi swojego samochodu z kierowcą i jechaliśmy z Rudkiem Kinastem do hurtowni. Moim bezpośrednim szefem był natomiast Henryk Malin.
Kawa jak smoła
Jak to w kawiarni podstawową pozycją w menu była kawa. Ekspresu nie było, rzadko można je było wtedy spotkać, więc – jak we wszystkich polskich domach – wsypywała do prostych szklanek na spodeczku zmielone ziarna kawy i zalewała je wrzątkiem.
Pogoda bywa kapryśna – kliknij teraz i sprawdź prognozę, żeby nie dać się jej przechytrzyć!