Za czasów PRL „Polish Ham” można było kupić w Koninie tylko w Peweksie
KONIŃSKIE WSPOMNIENIA

Kasy w "Supersamie"
Nie jesteśmy w stanie porównać smaku szynki kupionej dzisiaj z tą spożywaną na świąteczne śniadanie kilkadziesiąt lat temu. Ale często czytam pod moimi tekstami, że teraz to już takiej się nie kupi, że to już nie te szynki i nie ten – na przykład – chleb.
Ja też bardzo czule przechowuję w swojej pamięci te wyjątkowe smaki i zapachy dzieciństwa. Ale kiedy rano na moim stole leżą w osobnych miseczkach czy na talerzykach świeży biały serek ze szczypiorkiem, twardy żółty ser z pikantna nutą, chudy baleron czy serek kremowy o smaku papai i curry, jestem pewien, że przed 1989 rokiem nigdy wcześniej takiego wyboru nie miałem. Ba, w czasach PRL większości tych produktów w zwykłym spożywczym sklepie kupić się nie dało, a niektórych nawet na oczy nie widziałem. I mówię wam, że nigdy nie jadłem lepiej niż teraz, choć przyznaję, że kilku smaków z dzieciństwa wciąż nie mogę się doszukać.
Zwyczajna tylko z ognia
Zacznijmy od szynki, którą w mieście jadło się najwyżej kilka razy w roku. Najczęściej na święta Bożego Narodzenia albo Wielkanocne. O ile udało się ją kupić, no bo na święta każdy chciał nabyć taki rarytas, więc w tym czasie spotkać ją w sklepie było wyjątkowo trudno. Tak naprawdę to nie wiem nawet, jak to jest kupować szynkę. To znaczy teraz kupuję, ale nie wiem, jak kupowało się szynkę w czasach PRL. Pełnoletność osiągnąłem w 1979 roku, kiedy zaczynał się kryzys, a dzieciom się takich poważnych zadań nie powierzało.
Owszem, kupowało się kiełbasę zwyczajną, ale wierzcie mi, nie chcielibyście wziąć tego do ust. Przeważały w niej jakieś tłuste gluty i do spożycia nadawała się dopiero po wytopieniu ich wszystkich nad ogniskiem. Pamiętam, że kupowaliśmy ją w Supersamie, kiedy wybieraliśmy się na hałdy w Międzylesiu. Podobnie niejadalnym jawił mi się przerośnięty tłuszczem baleron czy niemieszczący się w żadnej kategorii produktów spożywczych czarny salceson. Że może istnieć przepyszna biała odmiana tego wyrobu dowiedziałem się dopiero po zmianie ustroju
Salami z NRD
Teraz idę do sklepu i wybieram sobie szynkę gotowaną, wędzoną czy peklowaną od takiego czy innego producenta. Poza tym za szybą chłodniczej witryny kuszą kupujących kindziuki, polędwice, schaby, salami i Bóg jeden wie co jeszcze. O, salami też nigdy nie widziałem w żadnym PRL-owskim sklepie. Przywoziło się ją z NRD albo Węgier. I zawsze w całości, co odpowiadało zwyczajom panującym w polskich sklepach, w których nie było nawet odpowiednich urządzeń, żeby pokroić wędlinę na plasterki.
Tak, to kupowanie wędlin w plasterkach było dla nas jednym z najbardziej zdumiewających, a nawet śmiesznych obyczajów. No bo dlaczego biorą tak mało, skoro mogą więcej?!
- Chce im się co chwilę biegać do sklepu po tych kilkanaście plasterków?! – pytaliśmy siebie nawzajem.
Byliśmy przyzwyczajeni, że dobrą wędlinę się zdobywa i kupuje jak największy jej kawałek, który kroiło się później na każde śniadanie i kolację dla całej rodziny, aż się – dość szybko przy takiej konsumpcji – nie skończyła. Nie wiedzieliśmy nawet, że w krajach z gospodarką rynkową można kupić w sklepie kilka a nawet kilkanaście rodzajów wędliny, co pomnożone przez kilka, kilkanaście plasterków daje spory zapas. I nie przychodziło nam do głowy, że coś z tego może się zepsuć.
Polish Ham od Krakusa
Takim klasycznym produktem, o którym marzył w tamtych latach każdy, była szynka konserwowa w puszkach z napisem „Polish Ham” sprzedawana od 1957 roku do USA pod firmą „Krakus”. Dzisiaj leży w sklepach i można ją sobie kupić w dowolnej ilości, wtedy w zwykłych spożywczakach niedostępna. Jeśli kogoś było stać, mógł ją nabyć w Peweksie za dolary albo przeliczane na amerykańską walutę bony towarowe.
W moim rodzinnym domu jadłem ją chyba tylko raz, może dwa. Miała wyjątkową jakość, bo zawierała aż 80 proc. mięsa. Na amerykańskim rynku spopularyzowali ją między innymi prezydent John F. Kennedy czy Dwight Eisenhower, którego sfotografowano, kiedy skosztował jej podczas targów żywności w Maryland. Na stronie Pulsu Biznesu wyczytałem właśnie, że „ogromne znaczenie wizerunkowe miało także odkrycie w roku 1994 w stanie Connecticut puszki Krakusa mającej… trzydzieści lat. Po otwarciu okazało się, że szynka jest zdatna do spożycia i zachowała smak”.
Kwestia ceny?
I o ten smak najbardziej chodzi w naszych wspomnieniach, bo jeśli nawet dzisiaj można kupić niegdyś niedostępne towary, to czegoś im brakuje. Sądzę, że właśnie tej wyjątkowości, która dodawała im walorów, kiedy braliśmy do ust coś, na co trzeba było czekać miesiącami, czasem cały rok, a nawet tych lat kilka. Dla mnie takim rarytasem była suszona kiełbasa, niemal nieobecna w sklepach uspołecznionych. Tak naprawdę najadałem się nią dopiero w... NRD, dokąd zdarzyło mi się kilka razy jechać pod koniec lat siedemdziesiątych i na początku osiemdziesiątych. Nie bez powodów koninianie do dzisiaj wspominają końskie wędliny Bolesława Łacińskiego.
Mamy swój kanał nadawczy. Dołącz i bądź na bieżąco!
Komentarze nie na temat są usuwane.