Województwo konińskie było większe od Warszawy i Krakowa
KONIŃSKIE WSPOMNIENIA

Czterdzieści pięć lat temu w pewną niedzielę rano mieszkańcy Konina, miasta dynamicznie - jak się wtedy mówiło - rosnącego, ale wciąż jednak powiatowego, obudzili się nagle w stolicy województwa.
Pierwszego czerwca 1975 roku w takiej samej sytuacji znalazło się ponad trzydzieści innych miejscowości, z których połowa była jeszcze mniejsza od Konina, liczącego wtedy niespełna pięćdziesiąt tysięcy mieszkańców.
Województwo z nocnikami
Konin miał przynajmniej kopalnię, dwie elektrownie i hutę aluminium, co jakoś podnosiło rangę naszego miasta, ale były wśród nowych wojewódzkich stolic cztery takie, którym podlegały miasta zdecydowanie od nich większe. To był na przykład przypadek Sieradza z niespełna 21 tysiącami mieszkańców (najmniejsze miasto wojewódzkie), który miał pod bokiem 36-tysięczną Zduńską Wolę, i 26-tysięcznego Tarnobrzega ze Stalową Wolą, o połowę ludniejszą od stolicy województwa (il. 1, źródło: Wikipedia). To stąd właśnie wziął się żart Laskowika, który w Opolu zapytał widzów, skąd przyjechali. - Przyznajcie się, to się nie ma co wstydzić, tam też będzie województwo!
Bo ówczesna reforma obfitowała w liczne paradoksy, stając się źródłem zjadliwych dowcipów i powiedzonek. Na przykład: „Grudziądz - gmina z tramwajami, Suwałki - województwo z nocnikami”. Liczący bowiem ponad 85 tys. mieszkańców Grudziądz z komunikacją tramwajową stolicą województwa nie został, za to awansowały do tego miana niespełna 30-tysięczne Suwałki, które nie miały wówczas miejskiej kanalizacji. W Wielkopolsce status powiatu utraciły na przykład Gniezno i Ostrów, oba miasta 55-tysięczne, stając się od tej chwili gminami.
Zapach asfaltu
Miałem wtedy czternaście lat i - podobnie jak zdecydowana większość koninian - byłem dumny z nowego statusu naszego miasta, które bardzo intensywnie zmieniało się na moich oczach. Tych samych, które przez lata oglądały obskurne baraki na rogu Alei 1 Maja i Dworcowej (fot. 2) i pozostałości po dawnym tartaku, gdzie powstało potem błyszczący szkłem i aluminium centrum handlowe (fot. 3). Do dziś pamiętam zapach asfaltu, który w 1974 roku kładziono na, powiększonej o drugą jezdnię, ulicy Dworcowej (fot. 4), do tej pory wybrukowanej kamieniami. Z niekłamanym zachwytem przyjąłem zamontowanie na jej skrzyżowaniu z Alejami, sygnalizacji świetlnej, jaką do tej pory oglądałem tylko w Poznaniu, Łodzi czy Warszawie. Choć ubolewałem wówczas nad faktem, że większy ruch samochodów zaczynał się tam dopiero w porze powrotu autobusów i wszelkich pojazdów służbowych z kopalni, elektrowni i huty. Bo prywatnych pojazdów - najczęściej warszaw, syrenek, wartburgów i maluchów - wciąż jeszcze było niewiele (fot. 5).
Komentarze nie na temat są usuwane.