Jak wicepremier Gomułka konińską kopalnię uratował
KONIŃSKIE WSPOMNIENIA

Wszystko mogło się potoczyć zupełnie inaczej, gdyby w sierpniu 1945 r. Władysław Gomułka nie pomógł kopalni w uzyskaniu kredytu, który pozwolił na dokończenie budowy brykietowni.
Z przywiezionych z Poznania dokumentów wynikało, że zasoby węgla między Morzysławiem a Gosławicami wynoszą 66 milionów ton, które można zamienić na 23 miliardów kilowatogodzin energii elektrycznej. Te liczby działały na wyobraźnię, bo akurat 23 mld kWh wynosiła roczna produkcja prądu Wielkiej Brytanii w 1937 roku. Z kolei przeprowadzona na początku kwietnia inwentaryzacja pozwoliła ustalić wartość majątku kopalni (według wartości złotego z września 1939 r.) na ponad 9,77 mln zł.
Rozmowa na korytarzu
Dyrektor Ignacy Tłoczek zakładał, że te liczby przekonają również wojewodę poznańskiego Feliksa Widy-Wirskiego, ale ten przyjął delegację z kopalni w korytarzu, bo spieszył się na jakieś zebranie. Urzędnik, do którego zostali skierowani, orzekł, że kopalnia „nie leży w zakresie działania urzędu wojewódzkiego” i zaproponował delegacji udanie się do Zjednoczenia Elektrycznego. W zjednoczeniu zapytali ich, czy wytwarzają energię elektryczną. Kiedy odpowiedzieli, że jeszcze nie, odesłali ich do Włocławka, skąd kopalnia miała czerpać prąd. We Włocławku usłyszeli, że kopalnia brunatnego węgla to jeszcze nie elektrownia. - To nie nasza sprawa, my zajmujemy się eksploatacją, jedźcie do Katowic – padła propozycja.
- Z Katowic, na nasze nalegania o skierowanie przynajmniej górnika z prawdziwego zdarzenia, przysłano nam wiekowego sztygara, który na widok księżycowego krajobrazu w Morzysławiu wziął nogi za pas i, nie opowiedziawszy się, uciekł – wspominał Ignacy Tłoczek.
Konin może poczekać
W końcu czerwca 1945 r. dokumentacja projektowo-kosztorysowa na budowę brykietowni i elektrowni w Marantowie (fot. nr 1: zdjęcie zrobił w 1996 r. Piotr Ordan) była gotowa, a na początku lipca złożono w Banku Gospodarstwa Krajowego (BGK) wniosek o przyznanie funduszu inwestycyjnego w wysokości 6 mln zł. - Planowaliśmy zbudować i uruchomić w pierwszym etapie taki wycinek urządzeń zakładu, jaki był konieczny dla utrzymania w ruchu dwóch pras brykietowych – wspominał po latach Stanisław Kozłowski.
Bank gotów był rozpatrzyć wniosek pozytywnie pod warunkiem, że poprze go ministerstwo przemysłu, które odpowiedziało jednak odmownie, uznając, że wobec ogromnych potrzeb inwestycyjnych górnictwa kamiennego z budową zakładu przeróbki węgla brunatnego trzeba jeszcze poczekać. - Ministerstwo nie odrzuciło wniosku kopalni, tylko jako sprawę mniej pilną odłożyło na czas bliżej nieokreślony – uważał Stanisław Kozłowski. - Z gospodarczego punktu widzenia stanowisko ministerstwa przemysłu było niewątpliwie słuszne, ale dla kopalni oznaczało, że będzie ona w najbliższych latach nieczynna i wskutek tego ulegnie częściowemu zniszczeniu. Zbyt trudno było pogodzić się z tym, że kopalnia, z takim trudem uratowana od całkowitego zatopienia, ma być powtórnie, świadomie zatopiona.
Dzięki koledze ze studiów?
Nie chciała do tego dopuścić ani załoga kopalni, ani władze powiatu. Na wspólnej naradzie postanowiono jechać prosto do wicepremiera Władysława Gomułki, żeby prosić go o zmianę decyzji ministerstwa. Pozostaje pytanie, jak przedstawiciele małego zakładu wydobywczego z niedużego miasta powiatowego mogli dostać się do szefa polskiej partii komunistycznej, przeprowadzającej właśnie rewolucyjne zmiany w zniszczonym wojną kraju, pełniącego na dodatek funkcję ministra Ziem Odzyskanych?
Masz ważną informację? Prześlij nam tekst, zdjęcia czy filmy na WhatsApp - 739 008 805. Kliknij tutaj!
Komentarze nie na temat są usuwane.