A może powinniśmy zmniejszyć Konin i reaktywować gminę Gosławice?
Jaka przyszłość Konina?

Fot. Filip Broniszewski
Po co budować nowe bloki, skoro Konin ma coraz mniej mieszkańców? - pytali niektórzy radni podczas dyskusji na dzisiejszej sesji o zmianie planu zagospodarowania przestrzennego działek za szpitalem. Odpowiedź nie padła, za to inni radni użyli argumentu przeciwnego, mówiąc - ujmując to skrótowo – budujmy, to przyciągniemy młodych mieszkańców.
Dopóki bloki chce budować prywatny inwestor, to jest to wyłącznie jego zmartwienie, czy ktoś to kupi, bo przecież wydaje swoje pieniądze. Jak na razie chcą budować i to w bezpośrednim sąsiedztwie miejskich działek, o których przeznaczeniu radni dzisiaj rozmawiali. Ale stawianie budynków za miejskie pieniądze – przez MTBS, który buduje drożej niż deweloperzy – wymaga jednak rozwagi.
Radni chcą budownictwa – jak się wyrazili – społecznego. Ta wielce chwalebna i pożyteczna idea, realizowana w poprzednim ustroju z lepszym lub gorszym skutkiem (jak na załączonym zdjęciu), w warunkach gospodarki rynkowej wymaga dobrych mechanizmów dofinansowania. Konin nie ma funduszy na samodzielne realizowanie takiej polityki mieszkaniowej, a żaden z rządów, który się do tego do tej pory zabierał, nie znalazł skutecznych rozwiązań.
Co do tego, że tanie mieszkania razem z dobrymi miejscami pracy i życzliwą dla młodych rodzin infrastrukturą usług przyczynią się do rozwoju miasta, panuje raczej powszechna zgoda. Ale pomysłów, jak osiągnąć ten stan, który mocno przypomina świąteczne życzenia zdrowia, bogactwa i wszelkiej pomyślności, brak.
Kiedy cztery lata temu pisałem, że Koninowi ubywa mieszkańców w zastraszającym tempie, było nas – na koniec 2020 roku – prawie 69 tys. Dzisiaj to o cztery tysiące mniej, a więc średnio każdego roku ta liczba zmniejszała się o tysiąc osób. Jeśli nic się nie zmieni, za dziesięć lat będzie nas 55 tys. lub coś koło tego. I nawet jeśli rządzący miastem politycy podejmą jakieś sensowne kroki, żeby ten spadek liczby mieszkańców spowolnić, to ten moment prędzej czy później nastąpi. Wrócimy do stanu sprzed pięćdziesięciu lat i planując jakiekolwiek długofalowe miastotwórcze przedsięwzięcia, w tym inwestycje, powinniśmy to brać pod uwagę.
W dyskusji o zmianie przeznaczenia miejskich działek znajdujących się za szpitalem w starym Koninie można było na przykład usłyszeć, że konińskiemu MTBS brakuje terenów pod zabudowę. Tymczasem po siłowym przyłączeniu do miasta uprzemysłowionych terenów gminy Gosławice pół wieku temu miasto rozlazło się w czterech różnych kierunkach (z przewagą północy), stając się organizmem niezwykle trudnym i drogim do świadczenia usług komunalnych. W rezultacie mamy w miarę syte centrum, choć i tu do dzisiaj nie zasypano podziału na stary i nowy Konin (a drugi nowy Konin wyrósł na południe od starego!) oraz północne peryferia z rozgoryczonymi mieszkańcami Gosławic i przyległościami. I nawet jeśli pomysł wydaje się kompletnie nierealny, ja wcale nie dziwię się coraz głośniej artykułowanym nadziejom na reaktywowanie zlikwidowanej w styczniu 1976 roku gminy.
Już dzisiaj jesteśmy miastem o wiele za dużym jak na 65 tys. mieszkańców, a ta dysproporcja będzie jeszcze większa w roku 2040, kiedy liczba koninian zbliży się do 50 tys. I to jest wyzwanie, któremu powinniśmy już dzisiaj stawić czoło, a nie – jak władze Konina w 2020 roku – sięgać po tereny sąsiednich gmin. Mamy przecież Aglomerację Konińską, która jest doskonałą platformą rozwiązywania wspólnych problemów i pozyskiwania dodatkowych funduszy. Ja wiem, że tak się już dzieje, ale to wciąż za mało, bo nadal brakuje choćby spójnego planu na przyszłość (w postaci na przykład rzetelnie i fachowo opracowanej strategii), który uwzględni wszystkie wyzwania, przed jakimi stoimy jako miasto i powiat.
Bo za dziesięć lat będzie już za późno, jak dzisiaj jest za późno zaradzać problemom wynikającym z zamknięcia elektrolizy i wygaszania wydobycia węgla. Że to nastąpi wiadomo było od kilkudziesięciu lat, ale politycy poza horyzont najbliższych wyborów nigdy nawet nie myśleli wybiegać.
Potrzebujemy decentralizacji, a więc podziału przynajmniej części budżetu między dzielnice miasta, bo tylko w ten sposób, mieszkańcy peryferii mogą bronić swoich interesów. Potrzeba też wielu innych przedsięwzięć, które mogliby inicjować choćby i opozycyjni radni, ale oni – jak na przykład Robert Popkowski – wolą walczyć z zalewającymi ich umysły imigrantami albo innymi urojonymi problemami.
Nie jest dobrze, drodzy koninianie, bo na dodatek zamiast rzeczowo dyskutować, co da się zrobić, będziecie się pod tym tekstem obrzucać oskarżeniami, która partia bardziej jest winna kiepskiej sytuacji Konina. Darujcie sobie, bo wszystkie są winne i my wszyscy też jesteśmy za to odpowiedzialni, jako że my tych polityków wybieramy. Bo oni są niestety tacy sami jak my.
Masz ważną informację? Prześlij nam tekst, zdjęcia czy filmy na WhatsApp - 739 008 805. Kliknij tutaj!
Komentarze nie na temat są usuwane.