370 kilometrów pod ziemią. Mało znana historia konińskiej kopalni
KONIŃSKIE WSPOMNIENIA

Pod podłogami chodników czaiło się jednak jeszcze inne, o wiele groźniejsze od unieruchomionych pomp niebezpieczeństwo. Pędzone były bowiem w najniższych partiach pokładu węgla, tuż nad utworami wodonośnymi, ściśniętymi przez zalegające nad nimi złoże i jeśli warstwa węgla, pozostająca między chodnikiem a warstwą wodonośną, była zbyt cienka, dochodziło do jej przerwania i wybicia kurzawki. Mówi się tak na rzadkie błoto, jakie powstaje z połączenia wody z piaskiem, która zalewała chodniki i szyb, a wraz z nimi stacje pomp, zagrażając również pracującym pod ziemią ludziom.
Woda i... ogień
Na wypadek, gdyby doszło do najgorszego, powołano do życia Kopalnianą Stację Ratownictwa Górniczego. Miała charakter ochotniczy i składała się z odpowiednio przeszkolonych górników. Jej pierwsze ćwiczenia odbyły się 19 października 1953 roku i tę datę uważa się za początek jej działalności. W ćwiczeniach wzięło udział dziesięciu, czyli dwa zastępy ratowników w aparatach tlenowych. W 43-letniej historii KSRG przewinęło się przez nią w tym czasie 120 górników, którzy uczestniczyli w sumie w jedenastu akcjach ratowniczych, z których sześć przeprowadzono w wyrobiskach podziemnych, pięć na powierzchni, a dwie we wkopach eksploatacyjnych odkrywek.
Jedną z pierwszych akcji KSRG była likwidacja w czerwcu 1958 roku ogniska pożarowego, które ze stropu odkrytego węgla przeniosło się do wyrobisk podziemnych odkrywki Niesłusz. Ale miesiąc później wydarzyła się tragedia, wobec której ratownicy byli bezradni. 19 lipca wieczorem na odkrywkę lunął deszcz, który w krótkim czasie zalał chodniki prowadzące do pompowni znajdującej się pod dnem osuszonego już jeziora Niesłusz. Woda bez trudu wdarła się do chodnika, ponieważ odsłoniła go koparka zbierająca węgiel od strony zachodniej. Zginął wtedy Zenon Babiak, o którym a także akcji ratunkowej, jaką wówczas przeprowadzono, napiszę wkrótce osobny tekst.
Życiodajne lutnie
Na odkrywkach Niesłusz i Gosławice zbudowano w sumie siedem szybów wydobywczych i dziewięć wentylacyjnych. Rolą tych drugich było wyciąganie (za pomocą wentylatorów) powietrza z chodników, co wymuszało cyrkulację powietrza i jego wymianę. Natomiast na przodki powietrze było tłoczone lutniami, czyli rurociągami o średnicy 30 cm, którymi świeże powietrze wędruje tam, gdzie w inny sposób dotrzeć nie może.
Najgłębszy z tych szybów miał ponad 40 metrów. Z kolei chodników wydrążono na obu odkrywkach prawie 60 kilometrów. Nie pozostały po nich żadne ślady, bo – w przeciwieństwie do górnictwa podziemnego – w kopalni odkrywkowej prędzej czy później koparka zdejmie węgiel znad wszystkich kopalnianych korytarzy i otoczenia szybów (co w górniczym języku nazywa się ich ścięciem), wydobywając je na powierzchnię. Kończy się to rozebraniem chodników (górnicy mówią: rabunkiem) i demontażem wszystkich urządzeń (fot. 10-11).
Górnicy się wycofali
Kiedy trwała już eksploatacja Niesłusza, a lada moment miały ruszyć Gosławice, przygotowywano się do budowy kolejnej odkrywki – Pątnów (fot. 12). Tam jednak napotkano na problemy, które zmusiły górników do szukania nowych rozwiązań. W 1956 roku, podczas drążenia pierwszego szybu, ciśnienie wody na jego spąg było tak duże (około pięciu atmosfer), że kurzawka wdarła się przez otwór wiertniczy do środka i szyb zatopiła. Zaniechano dalszych prac przy tym szybie i w innym miejscu zaczęto głębić następny. W grudnia 1957 r., kiedy wykonano już 1200 metrów chodników odwadniających, w jednym z nich kurzawka wyłamała ławę spągową i wdarła się z prędkością 9 metrów sześciennych na minutę do wykonanych już chodników. Mimo natychmiastowej akcji i zaangażowania wszystkich górników, pracujących pod kierownictwem Wacława Stadnika, górnicy musieli wycofać się do tam głównych. W ciągu niespełna dwóch tygodni zatopionych zostało 1142 metrów chodników. Sytuację opanowano dopiero w 1958 i 1959 roku, kiedy udało się odtopić szyb i wyrobiska i oczyścić je z piasku.
Prawie 70 metrów pod ziemią
Specyfika Pątnowa wynikała z bliskości jezior, które sprawiały, że woda dopływała do złoża wielokrotnie szybciej (120 m sześciennych na minutę) niż na Niesłuszu (15-20 m sześc. na minutę) czy Gosławicach (20-30 m sześc. na minutę). Dwa z trzech szybów wydobywczych na Gosławicach kopalnia wykonała już własnymi siłami. Ponieważ trzy pierwsze szyby pątnowskie, również głębione własnymi siłami, zostały zatopione przez kurzawkę, do wykonania kolejnych zaproszono PRG z Wałbrzycha, które dało się już poznać przy budowie Niesłusza. W składzie wałbrzyskiej ekipy znalazł się Stanisław Zdulski, który w konińskiej kopalni pozostał już na stałe.
– Dopiero metoda mrożeniowa pozwoliła zapanować nad kurzawką – opowiadał mi przed laty.
Poproszeni o pomoc naukowcy z Akademii Górniczo-Hutniczej poradzili górnikom, by zmniejszali ciśnienia wody poprzez jej odpompowywanie studniami głębinowymi rozmieszczonymi wokół pola wydobywczego. Od 1960 roku funkcjonowały obok siebie przez następne trzy dekady dwa systemy odwadniania: podziemny i studzienny. Na odkrywce Pątnów wydrążono cztery szyby, z których najgłębszy miał ponad 60 m i najdłuższą w dziejach kopalni liczącą ponad 109 kilometrów sieć chodników. Tutaj powstał pierwszy szyb z obudową murowaną, a nie – jak do tej pory - drewnianą. Najgłębszy z kazimierskich szybów miał prawie 70 m, a chodniki – ponad 95 km. Na Jóźwinie odwodnienie podziemne funkcjonowało najdłużej, bo do 1992 roku. Najgłębszy szyb miał prawie 70 m, a chodniki ponad 90 km.
Na koniec upadowe
Na Lubstowie nie budowano już szybów, tylko dwie upadowe - czyli chodniki zagłębiające się po skosie w nadkład, a potem w złoże węgla - od których budowano chodniki boczne. Jedna miała 330 metrów i sięgała na głębokość aż 81 prawie metrów, druga była nieco krótsza i płytsza. A ponieważ zbudowano barierę pomp nie tylko wokół lubstowskiego złoża, ale i wewnątrz niego, szybko okazało się, że węgiel jest już suchy i podziemne odwadnianie nie jest potrzebne. W 1992 roku obie upadowe zlikwidowano, wraz z niespełna siedemnastoma kilometrami chodników. Wcześniej, bo już 9 kwietnia 1991 r., dyrektor KWB Konin wydał zarządzenie o likwidacji z dniem 1 czerwca pionu odwodnienia podziemnego. Warto dodać, że jako osobny pion odwodnienie podziemne zostało wyodrębnione dopiero w 1976 roku (wcześniej każda odkrywka miała swojego kierownika odwodnienia), a pierwszym jego szefem został Bronisław Zawadka. W 1983 na rok zastąpił go Stanisław Zdulski, od czerwca 1984 do 1990 zawiadowcą był Stanisław Dryjański, a przez ostatni rok funkcjonowania pionu odwodnienia podziemnego - Stanisław Damski.
Fot. Archiwum PAK KWB Konin
Komentarze nie na temat są usuwane.